Szczegóły burzliwego odejścia Paulo Sousy ze stanowiska selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski zdominowały środki przekazu w ostatnich dniach. Zdecydowana większość obserwatorów ocenia zachowanie portugalskiego szkoleniowca jako jednoznacznie skandaliczne. Niektórzy z nich dopatrują się w tej historii przestrogi na przyszłość sugerując, iż podobnego zachowania trudno byłoby się spodziewać po trenerze pochodzącym z Polski. Zwolennicy tej koncepcji podkreślają, że podczas następnych konkursów kandydatur, PZPN powinien brać pod uwagę kandydatury wyłącznie rodzimych trenerów. W czarnym sporcie tego typu afera byłaby nie do pomyślenia. Mimo braku w gablocie złotych medali Speedway of Nations (a więc swoistego żużlowego odpowiednika mundialu), Rzeczpospolitą uważa się dziś powszechnie za absolutnego dominatora świata żużla. Wysoki poziom polskiego żużla przejawia się nie tylko poprzez czołowych żużlowców znad Wisły, ale również ich szkoleniowców. W żużlowej reprezentacji Polski rzeczą absolutnie nie do pomyślenia byłoby zatrudnienie selekcjonera zza granicy. Wszyscy najlepsi fachowcy legitymują się polskim paszportem. Po odejściu zasłużonego Marka Cieślaka jego naturalnym następcą został dotychczasowy szkoleniowiec kadry juniorów - Rafał Dobrucki. Żużel? Trener musi mówić po polsku W żadnym z klubów PGE Ekstraligi, najlepszej żużlowej ligi świata funkcji menedżera nie pełni obcokrajowiec. Jeśli brać pod uwagę wszystkie trzy poziomy rozgrywkowe nad Wisłą, to jedynym zagranicznym rodzynkiem jest Nikolaj Kokin - szkoleniowiec łotewskiego Optibet Lokomotivu Daugavpils występującego w "naszej drugiej lidze". Nawet startujące w 2021 roku w polskich rozgrywkach drużyny niemieckie - Trans MF Landshut Devils i Wolfe Wittstock były prowadzone przez Polaków, odpowiednio Sławomira Kryjoma oraz duet Łukasz Sekula - Piotr Jankowski. Na taką sytuację częściowo wpływa jednakże regulamin. Nakazuje on wszystkim drużynom posiadania w sztabie osoby biegle władającej językiem polskim. Trudno zarzucać twórcom przepisów złą wolę, taka regulacja ma bardzo praktyczne zastosowanie. Trudno wyobrazić sobie chaos, jaki mógłby zapanować podczas spornych wydarzeń torowych między sędzią lub komisarzem toru, a przedstawicielami jednej z drużyn niepotrafiących powiedzieć po polsku nic oprócz "Dzień dobry", "dziękuję" i kilku wulgaryzmów. Mimo to, w Polsce zdarzały się epizodyczne role zagranicznych szkoleniowców. We Wrocławiu do dziś ciepło wspomina się okres, w którym WTS prowadzony był przez legendę duńskiego żużla Tommy’ego Knudsena. Kilka lat później Start Gniezno prowadził Stefan Andersson, a stosunkowo niedawno, bo w sezonie 2019 - po dymisji Jacka Frątczaka - toruńską drużynę przed degradacją starało się ratować trio złożone z Adama Krużyńskiego, Jana Ząbika oraz selekcjonera reprezentacji Australii, Chrisa Lemona. Trudno jednak oczekiwać, by te niewielkie "ekscesy" miały w najbliższych latach rozpocząć nową tendencję w polskich klubach.