Ostatni tydzień przyniósł prawdziwą kopalnię zaskakujących informacji związanych z pojawieniem się nowych osób w różnych klubach, jeśli chodzi o zakres ich obowiązków i definicję ich zatrudnienia. Dla kibica ważniejsze jest jednak, kto za co odpowiada, a nie bierzemy się za tworzenie jakiś potworków słownych. Speedway Ekstraliga zasygnalizowała, że struktury klubu powinny być poukładane i już mamy pierwsze efekty. Tylko, że zamiast porządku zrobił się potworny bałagan. Uczymy się totalnie oderwanych od rzeczywistości definicji. Jakbyśmy dostali do ręki zaktualizowany słownik. Tylko no właśnie, nie wiadomo czego. Mamy na rynku całą gamę ciekawostek. Celowo będę unikał nazwisk zainteresowanych i klubów, ale kibice z pewnością domyślą się o kogo chodzi. Mówmy przejrzystym i jasnym językiem. Określmy czarno na białym czym kto się zajmuje. To jest ważniejsze niż tworzenie sztucznych stanowisk, które służą jedynie do podkreślenia profesjonalnej organizacji. Kibica naprawdę to słowotwórstwo guzik obchodzi. Dużo emocji wywołała wiadomość o powrocie do polskiego żużla w trudno określonej roli Grega Hancocka. Marketingowo, PR-owo? Majstersztyk Andrzeja Rusko. Amerykanin dostał funkcję, jakiej w czarnym sporcie jeszcze nie było - konsultant ds. sportowych. Kibic chciałby za parę miesięcy rozliczyć człowieka z efektów pracy, ale w sumie nie wiem za co. Co kryje się pod tym jakże tajemniczym nazewnictwem jego roli we wrocławskim klubie? Greg jest fantastycznym facetem. Znam go z parku maszyn. Pracowałem z nim w Zielonej Górze i Toruniu, choć w tym drugim klubie ze względu na kontuzję żużlowca trochę się rozminęliśmy. Hancock jest chodzącym kompendium wiedzy, cechuje go profesjonalizm. I to jest poza wszelką dyskusją. Zastanawia mnie coś innego. Przeczytałem gdzieś i dało mi o mocno do myślenia, czy nie nie lepiej byłoby dla polskiego speedwaya żeby Greg zamiast wracać do Europy spróbował na poważnie odbudować dyscyplinę u siebie w ojczyźnie. Chyba, że Amerykanin zdążył już na tyle wyrobić sobie opinię na temat potencjału speedwaya w USA, nie widzi tam perspektyw i wygodniej będzie zaangażować się w projekt szkoleniowy na naszym podwórku. Interesujące rozwiązania zastosowano w klubie, który przedstawił niedawno cały sztab szkoleniowy. Kruczków i zawiłości nazewniczych tam od groma. Mniej więcej wiem, kto za tym stoi, ale mniejsza o to. Przy jednej osobie mamy hasło - trener technologiczny. Czym się ten człowiek para? Liczy defekty zawodnikom? Odpowiada za ich ilość? Stara się wyeliminować te awarie? Będzie po prostu mechanikiem? I dlaczego z definicji jest trenerem? Za takim człowiekiem stoją przecież odpowiednie uprawnienia. Szczerze? Zgłupiałem, bo nie mam bladego pojęcia jak za np. dwa trzy lata rzetelnie oszacować jego osiągnięcia, jakie przyjąć kryteria. I na koniec historia, która sprawiła, że uśmiech nie odkleja mi się od twarzy. Kapitalna terminologia - Menedżer koordynator. W życiu się z czymś podobnym nie zetknąłem. Wachlarz do domysłów przeogromny. Trenera pierwszej drużyny przedstawiony, jako ten, który odpowiada za wszystko. Świetnie, przynajmniej w tym przypadku wiemy, co spada na jego barki. Natomiast ten enigmatyczny menedżer - koordynator ma siedzieć w papierach. Podeprzyjmy się jednak wersją słownikową. Menedżer to osoba, która jest decyzyjna lub też działająca w sposób autonomiczny. Człowiek, którego mianowano na to stanowisko sam mówi, że będzie pilnował przepływu informacji pomiędzy działem technicznym, a pionem sportowym. To szkoleniowiec nie potrafi sam tego robić? Niepotrzebnie silimy się na dziwne fikołki słowne, żeby zaznaczyć kształt rozdmuchanej organizacji. Może komuś się wydaje, że im bardziej rozbudowana kompozycja tym lepiej sprzeda się na zewnątrz. W żużlu to się nie przyjmie. Ważne, żeby nie rozmywać odpowiedzialności, aby tylko wywrzeć wizerunkowy efekt. Najważniejszą kwestią jest żeby wraz z nowymi postaciami szły również podstawy formalne mocujące ich w zatrudniającej organizacji. Jak profesjonalizować, to nie po łebkach. W sportach motorowych fundament pod kompetencje, to istota sprawy. Pan X, trener, umowa, zakres czynności. Niby takie oczywiste... a jednak w klubach lawinowo objawiła nam się konkurencja dla wieszczów polskich. Gdyby np. Adam Mickiewicz żył nie mógłby już spać spokojnie. Z dumy pękać musi za to Jan Miodek i profesor Bralczyk. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sp</a><a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">rawdź</a>