Prezesi wytrwale pracują w mediach nad tematem opóźnienia startu PGE Ekstraligi. Inauguracja jest zaplanowana na 3 kwietnia, ale działacze mówią wprost, że nic się nie stanie, jak liga ruszy miesiąc lub dwa później. Naprawdę? Rok temu liga ruszyła w czerwcu i faktycznie nic się nie stało. Żyliśmy jednak w rzeczywistości, w której wszyscy cieszyli się z tego, że żużel w ogóle jedzie, a PGE Ekstraliga dysponowała nieograniczoną ilością terminów, bo ostatecznie większość lig odwołano, a szwedzka ruszyła po czasie. Teraz kalendarz jest napakowany, bo każdy wie mniej więcej, jak obracać się w pandemicznej rzeczywistości. PGE Ekstraliga ma oczywiście możliwości przełożenia startu. Już kiedyś się zdarzyło, że z powodu warunków atmosferycznych rozgrywki ruszyły miesiąc później. Teraz taki wariant też jest możliwy dzięki dziewięciu terminom rezerwowym. Jednak to nie oznacza, że możemy przełożyć 9. kolejek i jechać od połowy czerwca. Terminy rezerwowe są rozłożone na pięć miesięcy. W kwietniu ucieka jeden, w maju dwa następne, więc gdybyśmy chcieli przełożyć ligę o dwa miesiące, to nie byłoby jak, bo zostałoby sześć terminów rezerwowych na 7. kolejek. Ktoś powie, że można przecież znaleźć dodatkowe terminy. To jednak oznacza wciskanie meczów byle jak i byle gdzie. A przecież mówimy o produkcie, za który telewizja płaci grube miliony. A skoro płaci, to wymaga tego, by dwa mecze z kolejki odbyły się w piątek, a dwa kolejne w niedzielę. Już pomijamy fakt, że abonenci transmitującej rozgrywki stacji Canal Plus płacą abonament w określonym czasie ze względu na żużel. Kończąc wątek terminów rezerwowych, dają one możliwość przełożenia ligi od biedy o miesiąc, ale też nie jest to jakieś super rozwiązanie. Dwa z tych terminów wypadają bowiem w trakcie wielkich imprez, chodzi o przełożone z ubiegłego roku piłkarskie Euro (12 czerwca do 12 lipca) oraz Igrzyska Olimpijskie (23 lipca do 8 sierpnia). Idźmy jednak dalej i zajmijmy się stwierdzeniem, że nic się nie stanie, jeśli przełożymy ligę nawet o dwa miesiące. Otóż niestety, stanie się. Jeśli liga ruszy w czerwcu, to nie tylko pojedzie byle jak i byle gdzie, ale i zderzy się z Euro. Piłkarskie mistrzostwa kompletnie przykryją inaugurację, a pierwszy miesiąc żużlowej rywalizacji będzie w cieniu futbolowej imprezy. A jak jeszcze Robert Lewandowski i spółka odpalą, to o dobrej promocji żużla możemy zapomnieć. Oczywiście prezesi walczą o swój interes. Liczą, że przełożenie ligi sprawi, że od początku będą jechać z kibicami. Problem w tym, że zyski wynikające z tego faktu wcale nie muszą być wielkie (rok temu fani nie zapełniali stadionów, gdy była zgoda na 50 procent), a straty wręcz przeciwnie. Pokażą bowiem, że liga traktuje dowolnie finansowych partnerów (telewizję, sponsora tytularnego). Poza tym, jak poważnie traktować ligę, która nie jedzie zgodnie z kalendarzem, za to jest gotowa, dla doraźnego interesu prezesów, pojechać, byle pojechać. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź