Od wielu lat jazda Adriana Miedzińskiego jest przedmiotem dyskusji, a sam zawodnik wielokrotnie obiektem krytyki. Fakty są takie, że rzeczywiście miał w karierze mnóstwo upadków, a w wielu z nich ucierpieli jego rywale. Nie inaczej jest w tym sezonie. Tylko we Wrocławiu nie upadł i nikogo nie przewrócił. W meczu z Falubazem zaliczył groźny upadek, w Lesznie spowodował kraksę Piotra Pawlickiego. W derbowym spotkaniu z Zooleszcz DPV Logistic GKM-em znowu miał upadek, a tydzień później podciął Mateusza Świdnickiego. Ktoś mógłby powiedzieć, że środowisko uwzięło się na tego zawodnika, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Nie ma drugiego takiego, który tak często brałby udział w takich sytuacjach. - Adrian ma problem. Tylko jak tu do niego dotrzeć, żeby przyjął to do siebie, bo on winy nie widzi. Jeździ poza granicą swoich możliwości. Jest bardzo ambitny i wydaje mu się, że nad tym panuje. Granicę strachu przesunął do nierealnych rozmiarów. On uważa, że zawsze się uda. Myśli, że kontroluje, ale nie kontroluje. Ponosi go psychicznie. Ma nierozsądną odwagę - uważa Bogusław Nowak. Warto zauważyć, że faktycznie w wielu sytuacjach Miedziński wygląda jakby nieco nierealnie oceniał to, czy w danej chwili może pozwolić sobie na atak. Wjeżdża i nie kalkuluje. Rywal często po prostu się tego nie spodziewa i dochodzi do upadków. Nasz rozmówca zauważa, że styl jazdy torunianina jest niebezpieczny nie tylko dla niego. Proponuje radykalne rozwiązanie. - Szkoda, by było gdyby miał zrobić sobie krzywdę, ale pracuje na to już od kilku lat, mając przy tym furę szczęścia. To też zagrożenie dla rywali. Nie wiem, czy nie powinien poddać się jakimś badaniom psychologicznym. Może nawet trzeba by było go do tego zmusić. Sam raczej do tego się nie przekona - słyszymy. Pomoc, a nie lincz Abstrahując od stylu jazdy Miedzińskiego, należy powiedzieć wprost, że to naprawdę utytułowany i doświadczony zawodnik, drużynowy mistrz świata i wielokrotny medalista różnych imprez. Wydaje się jednak, że w jego torowych poczynaniach można dostrzec coś w rodzaju niepohamowanej ambicji, chęci pokazania, że jeszcze jest w stanie dobrze punktować. Co ciekawe, Miedziński przez chwilę jeździł w Częstochowie i tam - choć również zaczął po swojemu - jeździł spokojniej. Być może wpływ na to miała osoba Marka Cieślaka, a może po prostu w Toruniu przygniata go taka presja. W zasadzie jednak we Włókniarzu to był inny Miedziński, choć także jeżdżący ostro, ale bez powodowania tylu upadków. Istnieje prawdopodobieństwo, że zawodnik potrzebuje spokojnej rozmowy i pomocy kogoś z zewnątrz. Może zwyczajnie nie dostrzegać tego, na co zwraca uwagę coraz większa ilość ekspertów. Gdyby taką pomoc odrzucił, być może trzeba będzie działać radykalnie. - Jemu trzeba pomóc, a nie potępiać, bo to nie rozwiąże problemu. Delikatna sprawa, nie da się tego załatwić jedną rozmową. Musieliby pomóc fachowcy, którzy by się zapoznali z rozmiarem tego procederu. W przypadku braku chęci ze strony zawodnika, byłbym za tym, by po prostu odebrać mu licencję - ostro kończy Bogusław Nowak. Kontaktowaliśmy się z Adrianem Miedzińskim w celu uzyskania jego komentarza do sprawy, ale odmówił wypowiedzi. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sp</a><a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">rawdź</a>