Szymon Woźniak, Anders Thomsen, Martin Vaculik, Wiktor Jasiński, Kamil Nowacki i Kamil Pytlewski. Czy to skład któregoś z zespołów ekstraligowych na najbliższy mecz? Nie, to lista kontuzjowanych zawodników Moje Bermudy Stali. Gorzowski klub już teraz może “pochwalić się" tytułem pechowca roku. Tylko cud sprawi, że podopieczni Stanisława Chomskiego ukończą rozgrywki z medalem. Zaczęło się niewinnie Początek roku ewidentnie należał do zespołu z Gorzowa. Klub Marka Grzyba nie dość, że rewelacyjnie spisywał się w lidze, to na dodatek szerokim łukiem omijały go wszelkiego rodzaju problemy pozasportowe. Podczas gdy inne drużyny zmagały się z przypadkami zachorowań na COVID-19, Moje Bermudy Stal mogła spokojnie przygotowywać się do spotkań i rywalizować w nich w pełnym składzie. Sielanka jednak nigdy nie trwa wiecznie. Limit szczęścia został wyczerpany pod koniec maja, kiedy to w starciu z eWinner Apatorem kontuzji ręki nabawił się Kamil Nowacki. Co prawda młodzieżowiec wziął jeszcze udział w spotkaniu z Fogo Unią Leszno, ale był cieniem samego siebie. Ponadto z obozu żużlowca dochodziły niepokojące informacje mówiące nawet o niedowładzie. Ostatecznie junior poddał się niezbędnej operacji i obecnie rehabilituje się po to, by wspomóc drużynę w fazie play-off. Niestety są na to marne szanse. Z całą pewnością kibice chcieliby, żeby sprawdził się najbardziej optymistyczny scenariusz. Trudów PGE Ekstraligi wyraźnie nie udźwignął bowiem Kamil Pytlewski. Zastępca Nowackiego jak do tej pory punkty zdobywał tylko i wyłącznie na wykluczeniach. Obecnie to zresztą najgorszy zawodnik U-21 całej ligi i nie ulega to żadnej wątpliwości. Nieszczęścia chodzą parami W ostatnim tygodniu lipca gorzowscy kibice otrzymali jeszcze większy cios niż kilka miesięcy wcześniej. Tylko dwa dni wystarczyły, by ze składu ze względu na urazy wypadli zarówno Wiktor Jasiński, jak i Szymon Woźniak. O ile pierwszy złamał obojczyk i będzie gotowy na fazę play-off, o tyle zdecydowanie gorzej wygląda sytuacja indywidualnego mistrza Polski 2017. Wychowanek Polonii Bydgoszcz tak naprawdę nie wie na czym stoi. Po upadku w lidze szwedzkiej momentalnie udał się do Polski na badania. Wykazały one, że kontuzja ręki jest dość poważna i właściwie na tym skończyły się oficjalne informacje. Obaj oczywiście nie wystąpili w ostatnim meczu przeciwko Betard Sparcie Wrocław. Ich brak wyraźnie osłabił siłę rażenia Moje Bermudy Stali. Gorzowianie nie byli w stanie postawić się przeciwnikowi i polegli u siebie różnicą aż dwunastu punktów. Wówczas wielu kibiców uświadomiło sobie, iż w fazie play-off nie ma żartów i o medale trzeba bić się tylko i wyłącznie w pełnym składzie. Pech nie opuszcza obcokrajowców Jeszcze kilka godzin temu wydawało się, że co najgorsze jest już za podopiecznymi Stanisława Chomskiego. Nic bardziej mylnego. W sobotni wieczór w Lublinie paskudnej kontuzji nabawił się Martin Vaculik. Słowak w dwunastej odsłonie zawodów wraz z Jasonem Doylem brał udział w fatalnie wyglądającym upadku. Australijczyk wyszedł z niego bez szwanku. Niestety tego samego nie można powiedzieć o reprezentancie Stali. 31-latek nie był zdolny do dalszego kontynuowania zawodów. Lekarz momentalnie zlecił szczegółowe badania w pobliskim szpitalu, a te wykazały złamanie obojczyka w aż czterech miejscach. To praktycznie koniec sezonu, co zresztą w studiu Canal+ potwierdził Marek Cieślak. - Obojczyk złamany w jednym miejscu dałoby się jeszcze zespolić i szybko wrócić na tor, ale w czterech...! To fatalna sprawa - oznajmił wyraźnie przybity szkoleniowiec ROW-u Rybnik. Przed Martinem Vaculikiem szlaki przetarł Anders Thomsen. Duńczyk dość poważnie z nawierzchnią toru zapoznał się podczas drugiej rundy cyklu indywidualnych mistrzostw globu, którą rozegrano w Pradze. Bardzo ucierpiały wówczas palce lewej ręki. Sympatyczny zawodnik do dziś boryka się z bólem, ale wygrywa nierówną walkę o czym doskonale świadczą jego przyzwoite wyniki zarówno w lidze, jak i na arenie międzynarodowej. Terminarz szczęściem w nieszczęściu Nie da się ukryć faktu, że gdyby Moje Bermudy Stal rywalizowała z eWinner Apatorem w najbliższą niedzielę, to zwyczajnie nie miałaby kim wybrać się do Torunia. W talii Stanisława Chomskiego na liście gotowych do jazdy widnieją tylko Bartosz Zmarzlik, Anders Thomsen, Markus Birkemose, Kamil Pytlewski oraz Oliwier Ralcewicz. Na całe szczęście spotkanie z szóstą obecnie ekipą PGE Ekstraligi odbędzie się nie 8 sierpnia, a tydzień później. Sytuacja kadrowa gorzowian powinna wtedy ulec znacznej poprawie. To jednak starcie jak każde inne, gdzie jeszcze można się potknąć bez konsekwencji. Dodatkowo wicemistrzowie kraju mają już pewne miejsce w najlepszej czwórce. Prawdziwą bombę trzeba odpalić w fazie play-off, a w niej bez choćby jednego podstawowego żużlowca będzie ciężko o jakikolwiek medal.