Sporty walki to w ogóle popularna forma przygotowań do sezonu, nie tylko w sporcie żużlowym. Ćwiczą wytrzymałość, koordynację, utrzymują człowieka w reżimie treningowym i pozwalają pozbyć się negatywnych emocji. Od wielu lat jest to sposób na dobrą dyspozycję, który preferuje wielu żużlowców i dotychczas nikt nie robił z tego tytułu kłopotów. Gdy jednak gruchnęła wiadomość o walce Mazura z Tymanem i chęci udziału w niej paru innych zawodników, pojawiły się krytyczne głosy. - To chore, przecież można tam doznać poważnej kontuzji - mówiono. - Żużlowiec będzie tak ryzykował przed sezonem? - takich głosów też nie brakowało. Już na pierwszy rzut oka widać, że brakuje tu prostej logiki. Każdy sport walki jest w pewnym sensie ryzykowny. Ciosy, gwałtowne upadki, szybkie ruchy ciała. Przez wiele lat boks był nawet zalecanym elementem przygotowań, chwalonym przez wielu zawodników, ale MMA to już jest wielkie zagrożenie i brak odpowiedzialności. De facto biorąc pod uwagę wyłącznie amatorskie walki, w jakich ewentualnie braliby udział żużlowcy, można stwierdzić, że ryzyko kontuzji jest tam nawet mniejsze niż w boksie, w którym wielu jest już wyćwiczonych i przychodzi czasem pokusa wypróbowania np. jakiegoś powalającego ciosu. W trakcie przerwy zimowej zawodnicy (przyzwyczajeni do adrenaliny i cierpiący na jej niedobór) uprawiają wiele różnych, ryzykownych sportów. Jeżdżą na nartach, motocrossie, rowerem po górskich nierównościach. Każda z tych dyscyplin niesie ryzyko urazu na pewno nie mniejsze niż MMA. Mało tego, walka dla danego żużlowca byłaby raczej przygodą epizodyczną, a na motocross niektórzy chodzą kilka razy w tygodniu. Boks, potrafią trenować codziennie. Zastanówmy się więc, czy zezwalanie na boks, a zabranianie MMA nie jest przypadkiem nonsensem. Należy również odpowiedzieć na pytanie: co rozumiemy pod pojęciem ryzykownego sportu? Tak na dobrą sprawę, to żużlowcom przed sezonem powinny być wskazane tylko szachy, golf, dart, ewentualnie curling. Ten ostatni jedynie za zgodą trenera, bo przecież można się poślizgnąć i np. złamać nogę. A to pół sezonu z głowy. Nie dajmy się zwariować. Każdy żużlowiec zdaje sobie sprawę, że jak przesadzi na nartach, ringu czy w górach, sam sobie zaszkodzi. Nikt mu nie odda pieniędzy, które straci przez brak możliwości wyjazdu na tor, spowodowany kontuzją odniesioną podczas przygotowań. Niech zatem żużlowcy w ramach zaprawy kondycyjnej robią po prostu to, co im odpowiada. Dla jednego będzie to boks, dla innego MMA. Swoją drogą wielce prawdopodobne, że po walce Mazura z Tymanem sprawa żużlowców w oktagonie ucichnie, bowiem po pierwsze będziemy już o krok od sezonu, a po drugie uczestnicy walki u Najmana delikatnie mówiąc, nie są gwiazdami z pierwszych stron gazet. Mazur do niedawna słynął tylko z ucieczki przed działaczami Stali. Tyman zaś żużlowcem jest głównie z nazwy, bowiem próżno go szukać w jakichś zawodach. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>