Nie jest możliwe, by zawodnik jednego dnia rozstał się z dotychczasowym klubem, a trzy godziny później był już w innym. Na dokładkę, mając na sobie szyty na miarę kevlar w barwach nowego pracodawcy. Nawet w ekspresowym tempie zrobienie stroju to minimum dwa dni roboty (zdjęcia miary i produkcja). O filmiku promo już nawet nie ma co wspominać. Raczej trudno uwierzyć w to, że Motor w czasie 3 godzin od momentu rozstania Mateusza Cierniaka z Unią nagrał i wyprodukował profesjonalne wideo z gościnnym udziałem Marcina Wójcika z Kabaretu Ani Mru Mru. Byłoby jeszcze zabawniej, gdyby założyć, że prawdziwe są doniesienia, iż 5 listopada Cierniak pojawił się we Wrocławiu i rozmawiał z prezesem Betard Sparty Andrzejem Rusko, by ostatecznie mu odmówić. To już byłaby prawdziwa kumulacja: rozstanie z jednym klubem, odrzucenie oferty drugiego i podpis z tym trzecim. Wszystko w ciągu jednego dnia. Żeby było jasne, to nie czepiamy się Cierniaka, który miał prawo postawić na rozwój i zmienić klub. Chodzi nam jedynie o to, że na jego przykładzie widać, z jak wielką ściemą i grą mamy do czynienia na transferowym rynku. I tak się dzieje w przypadku niemal każdego zawodnika. Zamiast prostego przekazu mamy jakieś łamigłówki. Przyglądając się temu wszystkiemu, skłaniamy się do tego, by dać wiarę tym, którzy zapewniają, że Cierniak już w lecie był dogadany z Motorem. W lipcu klub miał mu nawet zamówić silnik u mechanika Ryszarda Kowalskiego. Cierniak podobno startował na nim w pierwszym meczu Unii w Gdańsku i był bohaterem spotkania, robiąc dwucyfrowy wynik. Nie można wykluczyć, że Cierniak czekał z ogłoszeniem odejścia i transferu, bo podobnie jak inni zawodnicy Unii czekał na zaległe pieniądze sponsorskie. A Sparta mogła być tak na wszelki wypadek, gdyby Motor chciał się wycofać z dotychczasowym ustaleń. Taki szach-mat.