Wszyscy pamiętamy historię Darcy'ego Warda. Wypatrzony przez Ryana Sullivana przyjechał do Polski w zasadzie z tym, co miał. Czyli z niczym. - Jedna para mocno zużytych spodni i braki w podstawowym ekwipunku żużlowca - mówiono w toruńskim klubie. - Podczas treningu wziął pierwszy lepszy silnik, na którym nikt ze szkółki nie chciał jeździć, bo był rzekomo nie do użytku. Darcy przegrał start i w ciągu połowy okrążenia wyprzedził wszystkich. Widzący to sponsorzy momentalnie zrzucili się na silnik dla Warda - wspominali Jacek Gajewski i Wojciech Stępniewski, którzy początki Australijczyka widzieli na własne oczy. Gdyby nie fatalny upadek, pewnie mówilibyśmy o nim teraz jako o żużlowym mistrzu świata. Podobne ryzyko podejmują inni jego rodacy, tacy jak Jaimon Lidsey czy Keynan Rew. Piotr Rusiecki, czyli prezes Fogo Unii, jest jednak dla nich jak ojciec. Wyławia największe perełki z Australii i organizuje im karierę w Polsce, zapewniając dach nad głową i wsparcie pod każdym względem. Ci zaś mają odpłacić się wynikami i stanowić o sile leszczyńskiej drużyny. Lidsey robi ogromne postępy i widać, że będzie z niego świetny zawodnik. Rew jest młody, ale w barwach Kolejarza Rawicz już pokazuje, że wkrótce może wystrzelić na miarę swojego starszego kolegi. Niepokojący dla Rusieckiego jest z pewnością sportowy zjazd Brady'ego Kurtza, któremu przegrana rywalizacja z Lidseyem ewidentnie podcięła skrzydła. Początkowo zawodnik tułał się po Polsce, jeździł w Pile i tam nie zachwycał. Na chwilę zaczepił się w Rybniku, gdzie pokazał się ze świetnej strony. Ściągnięto go więc z powrotem do Leszna i dano czas, by pokazał swoje możliwości. Czas jednak mijał, a Brady stał w miejscu, tak naprawdę zaliczając pojedyncze lepsze mecze w sezonie. Szybko okazało się, że trzy lata młodszy Lidsey jest znacznie lepszy i Kurtz wylądował na ławce, a następnie na wypożyczeniu w Orle Łódź. Warto jednak zwrócić uwagę na to, jakich poświęceń od młodego chłopaka wymaga taki przyjazd do Polski. Rusiecki oczywiście robi wszystko, by zawodnikom zapewnić warunki możliwie najbardziej zbliżone do domu rodzinnego. Prawdziwego domu jednak nic nie zastąpi. Taki Lidsey na przykład przez kilka miesięcy nie widział swojego dziecka, które urodziło się w trakcie jego pobytu w Polsce. - To był dla mnie naprawdę trudny czas. Mogłem być z partnerką tylko myślami, a w takich chwilach chce się być blisko w dosłownym znaczeniu - mówił. Historia Warda pokazuje jednak, że prawdziwy talent ma prostą drogę do szybkiego zrealizowania swoich marzeń, nawet jeśli do obcego kraju przyjeżdża z niczym. Już pod koniec premierowego roku startów Darcy'ego, czyli 2009, był on w zasadzie gwiazdą światową. Szybko zdobył złoto IMŚJ i zadebiutował w cyklu GP. Sprawiał różnego rodzaju kłopoty wychowawcze, ale broniły go doskonałe wyniki. - Do czego tu się przyczepić, skoro dzień przed meczem baluje, a potem przywozi 14 punktów? - mówił Stępniewski w jednym z wywiadów. Są jednak i tacy, którym ta sztuka się nie udaje. Jakiś czas temu pisaliśmy o dwóch Argentyńczykach, który przejechali połowę świata, by zawojować Polskę. Kilka tysięcy kilometrów Facundo Albin i Christian Zubillaga przejechali busem bez świateł. Ostatecznie jednak pierwszy z nich nie odnalazł się w Rawiczu, a drugi w ogóle w naszej lidze nie zadebiutował. Ich poświęcenie warte jest jednak uwagi, bowiem ryzyko podjęte przez dwóch bardzo przecież młodych chłopaków, pokazuje jak wielka determinacja w nich była, by spełnić swoje marzenia. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>