Jeden sezon wystarczył, żeby postawić mu pomnik Wigg specjalizował się w long tracku. Był w tej odmianie żużla absolutnym dominatorem. Pięciokrotnie zdobywał indywidualne mistrzostwo świata. W klasycznym speedwayu jego największym sukcesem był srebrny medal IMŚ wywalczony w 1989 roku na Stadionie Olimpijskim w Monachium. Wygrał wówczas z kompletem "oczek" wielki Hans Nielsen. Brytyjczyk miał też roczny epizod w Grand Prix. Był uczestnikiem tego cyklu w 1997 roku. Urodzony w Aylebury Wigg zadebiutował w lidze polskiej dopiero w wieku trzydziestu dwóch lat. Pierwszym klubem Anglika była Unia Tarnów, a potem bronił jeszcze barw zespołów z Leszna, Rzeszowa i Zielonej Góry. Chociaż w Tarnowie Wigg spędził tylko sezon odcisnął na zespole i klubie olbrzymie piętno. - Mało, który zawodnik, bez względu na dyscyplinę zapracowuje sobie jednym udanym sezonem na miano legendy. A Simon zapisał się złotymi zgłoskami w historii Unii Tarnów. Przez te kilka miesięcy zrobił tyle, ile niektórzy obcokrajowcy z gablotami wypchanymi trofeami nie potrafią przez parę lat. Był ulubieńcem publiczności, dżentelmen z krwi i kości, facetem do rany przyłóż, uśmiech nie schodził mu z twarzy, koleżeński, skory do pomocy, zawsze perfekcyjnie przygotowany do zawodów - głos ma Zbigniew Rozkrut, człowiek, który sprowadził Wigga do Unii. Rozkrut miał świetne rozeznanie wśród zawodników startujących na Wyspach Brytyjskich. Liga angielska, to był jego konik, wtedy też "zachorował" na Wigga w Tarnowie. Często rozmawiał na temat Simona ze Szczepanem Bukowski. Zarekomendował mu tego żużlowca. - Pewnego styczniowego wieczora zadzwonił do mnie Szczepan żebym przyjechał szybko na stadion, bo przyleciał Simon z Kaiem Niemi. Panowie przyjaźnili się, byli jak papużki nierozłączki, razem prowadzili w Anglii knajpę o ciekawej nazwie "Szalony Kojot". Pomyślałem, że niegłupim pomysłem byłoby zakontraktować i Fina. Kilka lat wcześniej oglądałem go w finale IMŚ w Bradford i sprawiał ciekawe wrażenie. Otarł się w tych zawodach o medal. Niestety poślizgnąłem się na tym transferze. Niemi nie zwojował naszej ligi w przeciwieństwie do Simona - wspomina i kontynuuje napoczętą historię. - Była zima, ale śnieg nie zalegał. Obaj wpadli do Tarnowa po raz pierwszy. Kiedy wyszli na tor, zapytali gdzie jest linia startu. Ustawili się przy niej w ciuchach. Popatrzyli w swoją stronę i zaczęli zaciskać dłonie imitując moment puszczania sprzęgła. Potem analizowali wejście w pierwszy wiraż. Simon stwierdził, że tor jest świetny i będzie mu pasował - tłumaczy były działacz tarnowskiego klubu. Latał awionetką, wsiadał na "osiołki" kolegów Znakiem charakterystycznym Wigga była zielona skóra. Simon był też jednym z prekursorów zakładania kołpaka na przednie koło. Ze względu na odblaskowy ubiór nadano mu ksywkę Green Boy. W 1991 roku Wigg został z kolei pierwszym w historii jeźdźcem firmowy Jawy. Ciekawych opowiadań z Wiggiem na roli głównej jest całe mnóstwo. Na inaugurację do Torunia z Apatorem przyleciał np. awionetką wspólnie z Gertem Handbergiem i Perem Jonssonem. Na próbie toru przed spotkaniem w Lublinie zatarł mu się silnik, ale nie miał drugiej maszyny więc pożyczył sprzęt od rezerwowego - Grzegorza Mroza. - W pierwszym starcie jechał fantastycznie. Prowadził bardzo pewnie z będącym wówczas w wybornej formie Hansem Nielsenem i dopiero defekt łańcucha odebrał mu pewne punkty. W kolejnych wyścigach również na tym motocyklu jechał bardzo dobrze - komentował w Dzienniku Polskim były sędzia i menedżer Unii - Tomasz Proszowski Wigg przywiązywał bardzo dużą wagę do detali. Potrafił zatelefonować w tygodniu do klubu i zapytać o zdrowie zawodników, czy niczego im nie brakuje. - Z takim nastawieniem do całkiem nowego otoczenia nigdy wcześniej i później się nie zetknąłem. Mówię to z całą odpowiedzialnością, choć Tarnów miał w składzie wielu mistrzów świata. Wigg w sposób zdecydowany zintegrował się z drużyną. Jemu dobro drużyny i chłopaków zawsze leżało na sercu. Wzór sportowca - kręci głową z podziwem Rozkrut. - Na jakim torze jeździł, na jakiej nawierzchni, jak miał przygotowany silnik, jakie przełożenie, to wszystko miało dla niego niebagatelne znaczenie. Ponieważ sprzęt miał w Tarnowie, więc kilka dni przed meczem wysyłał do klubu faks, w którym pisał, jak mechanicy mają przygotować mu silnik. Jechaliśmy na jeden z meczów wyjazdowych; nie chcę w tej chwili mówić gdzie i Simon napisał, że jeden z zawodników powiedział mu, żeby na ten tor użyć jednej z części, która jest w "szkółkowej" jawie 897. Ta "magiczna" drobnostka miała tak zmienić charakterystykę silnika, że będzie bardzo dobrze pracował na tym torze. Oczywiście nie pomylił się - to znów Proszowski dla DP. Do Tarnowa Wigg przywiózł namiastkę nowego świata i nie chodzi tylko o nienaganny styl, czy wygląd. - Simon to był elegant, gość z gazetki modowej. Szał robiły zwłaszcza jego kowbojki. Wigg otworzył także naszym chłopakom oczy na wiele kwestii. Kiedy potrzebowali części, brakowało im jakiś drobiazgów do motocykli, Wigg je przywoził z Anglii i później rozdawał. Gdy patrzyło się na niego z boku, odnosiło się wrażenie, że jego funkcja nie ogranicza się tylko zdobywania punktów. Był prawą ręką trenera - oznajmia Rozkrut, który jest posiadaczem jednej z największych kolekcji żużlowych w Europie. "Oznaczył" drzewo, a potem wykręcił rekord toru Kibicom w Tarnowie Wigg najbardziej wrył się w pamięć meczem derbowym w Rzeszowie. Wtedy batalie Unia - Stal, to były prawdziwe święte wojny na południu Polski. Gospodarze z premedytacją zaplanowali zawody na godz. 11. Doskonale wiedzieli bowiem, że Wigg, który dla Unii był bezcennym zawodnikiem ściga się dzień przed tą potyczką na ukochanym długim torze na północy Niemiec i będzie miał problem, żeby pokonać ponad 1000 kilometrów w niespełna dwanaście godzin. - U naszych zachodnich sąsiadów były już autostrady, ale w Polsce te drogi wołały jeszcze o pomstę do nieba - wyjaśnia Rozkrut, który był wtedy w Rzeszowie i świetnie, wraz ze szczegółami pamięta wyścig z czasem Brytyjczyka - Jakby to było dziś - zaznacza. Wigg ruszył w podróż późnym wieczorem, a na stadion ku zdumieniu działaczy Stali wpadł dosłownie rzutem na taśmę, tuż przed końcem przyjmowania zgłoszeń. - Jechali bardzo ryzykownie, parę razy naginając przepisy. Mało tego. Nie znali dojazdu na stadion i już na miejscu, w Rzeszowie ktoś ich wpuścił w maliny. Simon, który zmieniał się za kierownicą z mechanikiem zapytał pierwszego, lepszego przechodnia, jak dotrzeć na Hetmańską. Człowiek wskazał zupełnie przeciwny kierunek. Nie wiem, czy celowo, czy przypadkowo, ale na początku lat 90 nikomu się przecież nawet nie śniło o nawigacji więc dołożyli jeszcze parę minut. Rozkrut czekał w napięciu na Wigga, a gdy zobaczył go przy bramie wjazdowej w utarczce słownej z ochroniarzem, który nie chciał go wpuścić, pobiegł wytłumaczyć mu w kilku żołnierskich zdaniach z kim ma do czynienia. - Było już po 10:30. Facet nie chciał otworzyć bramy. Zagotowałem się więc wykrzyczałem temu panu bardzo dosadnie, używając kilku przekleństw, żeby nie grał na zwłokę - zdradza Rozkrut. Kiedy Wigg wjechał na teren parkingu, pierwsze o co zapytał, to gdzie jest toaleta. Żużlowiec gnał na złamanie karku, każda minuta była na wagę złota więc nie zdążył się załatwić. - Pokazałem mu budynek na przeciwległym końcu stadionu, przy sektorze gości. Pokręcił głową, że to zdecydowanie za daleko i nie zdąży, a chce wziąć udział w próbie toru. Rozebrał się do naga, stanął goluśki, jak go Pan Bóg stworzył i oddał potrzebę fizjologiczną pod stojącym w pobliżu drzewem. Szybko zapiął skórę, wyciągnął motocykle i był gotowy do jazdy - relacjonuje z zapartym tchem Rozkrut. Na próbie toru wykonał cztery okrążenia, zjechał do parku maszyn i wytłumaczył kolegom, jakie przełożenia dobrać. A jak należy jechać udowodnił bijąc kilkanaście minut potem o blisko sekundę(!) już w pierwszym wyścigu rekord toru należący od półtorej miesiąca do Joe Screena. Jego rezultat utrzymywał się na kartach historii blisko sześć lat. - Zdobył trzynaście punktów, został ojcem tego prestiżowego zwycięstwa, bohaterem. Rozkrut dorzuca inną istotną sytuację z tego spotkania. - Do jednego z biegów wyjeżdżał Mirek Cierniak. Obserwujący go z boku Wigg wyłapał taką rzecz, której nikt inny na pewno by nie zobaczył. Rura wydechowa biegnąca od silnika w motocyklu Cierniaka była przypięta jednym haczykiem, podczas gdy powinna wisieć na dwóch. Simon wyskoczył do Mirka niczym rażony piorunem. Gestykulował, że ta rura może w każdej chwili się odpiąć i doprowadzić do nieszczęścia. Cierniak rzucił mu z rozbrajająca szczerością, że on wie, iż nie ma tego haczyka. Wigg pobiegł do swojego boksu, wyciągnął ze skrzyni narzędziowej newralgiczny element, założył, klepnął w plecy i dał znać, że teraz może stawać pod taśmą - kończy temat derbowej batalii w Rzeszowie. Brutalna diagnoza. Żył dłużej niż powinien U progu 1999 roku Wigg bierze udział w turnieju z cyklu Masters Series w Australii. Tam niespodziewania zaczyna podupadać na zdrowiu. Dostaje ataków epilepsji. Definitywnie wycofuje się ze sportu. W kąt idą narty i tak przez niego uwielbiane sporty wodne. 28 marca na obiekcie w Oxfordzie Wigg żegna się z torem. Zawody, a na których nie brakuje najbliższych mu osób, przyjaciół, kolegów wygrywa Greg Hancock. - Po imprezie każdy, kto chciał, mógł do Simona podejść i złożyć mu życzenia, wręczyć upominek. Chętnych było wielu. Kiedy przyszła moja kolej, przypomniałem mu się, przekazałem życzenia od kibiców z Tarnowa, był mile zaskoczony. Prosił, żeby pozdrowić wszystkich, którzy o nim pamiętają - opowiadał na łamach Dziennika Polskiego pan Krzysztof Jakubek, wielki sympatyk Unii Tarnów, który obserwował turniej z bliska. Piękną karierę brutalnie przerywa nowotwór mózgu. Wyniszczająca, heroiczna i nierówna walka z chorobą trwa dwa lata. W kwietniu lekarze informują Wigga o brutalnej diagnozie. Maksymalnie 30 dni życia. "Wiggy" nie poddaje się. Jest wśród nas siedem miesięcy dłużej. Umiera 15.11.2000 roku, dokładnie miesiąc po swoich czterdziestych urodzinach. - Jego śmierć była dla mnie ciosem. Światowy żużel stracił wartościowego człowieka. Na moich migawkach zawsze będzie uśmiechniętym Simonem. Takim śmieszkiem, jadącym w przebraniu niedźwiedzia, czy karmiącego z butelki rodaka - Martina Dugarda, który w tym samym roku z dziką kartą zwyciężył rundę GP w Coventry - zawiesza głos Rozkrut.