Jest kilku prezesów, którzy lubią ingerować w pracę swoich trenerów/menedżerów. Oprócz Mrozka to także Jerzy Kanclerz, który zdecydowanie lepiej radzi sobie z taktyką niż jego syn Krzysztof czy też Lech Kędziora, prowadzący Polonię w minionym sezonie. Dodatkowo ma wybitnego nosa do zawodników, którzy realnie wzmacniają zespół. Choć oficjalnie oczywiście to nie on decyduje o składzie i ruchach taktycznych podczas spotkań, oczywiste jest, że ma na to wpływ. W 2019 roku nieco podobną sytuację mieliśmy w Toruniu, kiedy to Jacek Frątczak czuł się o wiele lepiej, gdy w pobliżu był Adam Krużyński, niebędący co prawda prezesem, a sponsorem i osobą w środowisku bardzo poważaną. Przemysław Termiński w sprawy sportowe się nie wtrącał. Koniec końców torunianie i tak z ligi spadli, ale był moment, w którym jechali lepiej. Kto zostanie najlepszym sportowcem 2021 roku? - GŁOSUJ TUTAJ! Wracając do Mrozka, to zdecydował się on na powrót po jednym sezonie nieobecności w parku maszyn. Stwierdził, że w 2021 da szansę Markowi Cieślakowi, aby ten samodzielnie poprowadził drużynę, lecz znalazł u niego kilka błędów. - Mnie to akurat wcale nie zdziwiło, że prezesa w parkingu nie było, bo pewnie Marek Cieślak chciał sam po prostu decydować o ruchach w trakcie meczów. Powtórzę tutaj może słowa Rufina Sokołowskiego z czasów, w których ja pracowałem w Unii Leszno. Miejsce prezesa jest wśród VIP-ów. On jest od tego, żeby szukać sponsorów, załatwiać kontrakty czy zwyczajnie zajmować się sprawami szeroko pojętych finansów - mówi nam Jan Krzystyniak. Krzysztof Mrozek może wywołać stres u zawodników Były żużlowiec i trener zauważa, że zawodnicy mają świadomość większej presji, gdy w pobliżu jest prezes. Często negatywnie wpływa to na ich wynik sportowy, z którego później są rozliczani. - Obecność prezesa w parkingu moim zdaniem wywołuje u zawodników dodatkowy stres. Wielokrotnie się o tym przekonałem, pracując w różnych klubach. Żużlowiec zjechał po słabszym biegu i szukał wzrokiem prezesa, bojąc się jakiejś krytyki czy reprymendy. To na pewno w niczym nie pomagało. Prezes przecież nie musi się znać na taktyce przy przełożeniach. Od tego jest trener, który musi radzić sobie sam. Czasem są momenty, w których widzimy menedżera wykonującego telefon w trakcie przerw między biegami. Można śmiało przypuszczać, że z kimś się konsultuje. Pierwszym "podejrzanym" jest oczywiście prezes. - Takich sytuacji też nie powinno być. To trener odpowiada za wynik. Podczas meczu z kolei za zmiany czy decyzje taktyczne. Jeśli ja jako trener popełnię jakiś błąd, to chcę absolutnie sam za niego odpowiadać. Żeby po prostu potem nie było myśli typu "mogłem go nie słuchać, byłoby inaczej". Ja w ogóle jestem w szoku, że jakiś trener czy menedżer znajduje czas na to, by zadzwonić lub napisać smsa do prezesa w trakcie meczu - kończy Jan Krzystyniak.