Prezes Marek Grzyb w krótkiej rozmowie z WP SportoweFakty porównuje PGE Ekstraligę do PKO Ekstraklasy. Zestawia żużel z piłką nożną, twierdząc, że czarny sport jest pokrzywdzony. Bierze na jedną szalę futbol, a na drugą speedway i kasa mu się nie zgadza. Na przykład to, że tort jest dzielony na dziewięć części i nawet beniaminek PKO Ekstraklasy grubiej napcha kieszenie niż ekstraligowiec pełną gębą. Jako fan żużla, człowiek piszący o dyscyplinie, kibicuje mu z całych sił, żeby zdopingował coraz bardziej wpływowego, pewnie nie tylko w rankingach szefa Ekstraligi Wojciecha Stępniewskiego, aby udało mu się dla żużla wydrzeć sześciocyfrową sumkę. Prezesowi Grzybowi, ale i innym szefom klubów zależy, żeby renegocjować obecną umowę z Canal+. Ta wygasa z końcem 2021 roku. Liczby mówią, że za PGE Ekstraligę w latach 2019-2021 platforma zapłaciła 60 "baniek". Kolejne trzy sezony na szklanym ekranie miałyby kosztować drugie tyle. Na pierwszy rzut oka solidna przebitka. I fajnie. Jakby się udało, super, brawa przy otwartej kurtynie. To i tak daleko za PKO Ekstraklasą, która księguje dwieście milionów. Pewnie na jego miejscu też by mi się zaświeciły oczy i lobbowałbym, aby prowadzony przeze mnie klub coś na tym skorzystał. Sęk w tym, że specyfika czarnego sportu i futbolu, to dwa różne światy, których starałbym nie łączyć. Inna sprawa, że jeszcze kilka lat temu mało komu się marzyło, iż tak potężna forsa będzie latała przy speedwayu w powietrzu. W artykule, który mi wpadł do rąk pod koniec października, nie padają jednak żadne argumenty, czemu żużel chce jednym, szybkich ruchem, bez jedzenia łyżką, od razu majdnąć chochlą i rozbić bank. Nie pada też kwota, jaka by zadowalała jego i kolegów. Ale na szybko spróbuję wyjaśnić, dlaczego żużel oglądał plecy piłki nożnej, choć od kilku lat zdążył mu się delikatnie złapać na szprycę. Nie będę się rozwijał nad skandalami i kombinatorstwem. Tych mieliśmy ostatnio w nadmiarze i np. mi w połowie sezonu tego żużla się odechciało. Czysto sportowe emocje przykryły nam jakieś prywatne utarczki, aferki, sekwencje dziwnych zdarzeń. Gdybym był sponsorem i zastanawiał się nad zainwestowaniem prywatnych pieniędzy w klub, ligę etc. podrapałbym się po głowie. Nożna jest globalna, bardziej dostępna. Bierzesz piłkę pod pachę, kilku kumpli i idziesz rekreacyjnie pokopać. Sorry, motoru nie weźmiesz po pachę. Dalej, odwoływanie meczów ze względu na niekorzystną pogodę. Ile razy wkurzyliście się maszerując ze stadionu, oglądając przez dwie godziny kręcący się w kółko ciągnik, żeby usłyszeć od spikera, iż zawodów niestety nie będzie. Piłkarze w strugach deszczu ani myślą schodzić z boiska. PKO Ekstraklasa gra praktycznie przez cały rok, a co najważniejsza jest rozciągnięta od piątku do poniedziałku. Nim jedna kolejka się skończy, zaraz zaczyna się następna, kibic jest w rytmie. Nasz żużlowy kalendarz jest sztywniejszy. Jesteśmy uzależnieni od innych lig. Plusem speedwaya jest duża oglądalność. Niestety sezon jest intensywny, ale relatywnie krótki. Ekspozycja reklam na tym cierpi, ponieważ płacimy za produkt, który trwa parę miesięcy. Później na pół roku zapadamy w zimowy sen. No i reprezentacja. Kiedy gra Robert Lewandowski do telewizora zasiada nawet przeciętny Jan Kowalski, który piłką interesuje się od święta, ale że kadra to dobro narodowe, to i on włączy odbiornik. W żużlu od dłuższego czasu mecze "Biało-Czerwonych" mało kogo grzeją. Stacje TV traktowały je jak gorący kartofel przerzucany z rąk do rąk. Więcej jest potyczek towarzyskich, zgrupowania straciły sens, a na dodatek nie ma już DPŚ, który zastąpiono mniej prestiżowym SoN. Reasumując, podwyżka tak, ale odrobinę lodu na głowę. Wszystko w granicach rozsądku, skoro żużel zasługuje na deszcz pieniędzy, to prędzej czy później, na niego spadnie.