22 września 2013 roku na długo przejdzie do historii polskiego żużla. Sezon 2013 okraszony był jednym wydarzeniem - ucieczką Unibaxu Toruń z rewanżowego meczu finałowego w Zielonej Górze. Co by nie pisać o tym, co działo się w trakcie rozgrywek, to wszystko będzie niczym przy skandalu, jaki wywołał miliarder Roman Karkosik. Torunianie mieli wówczas wielkie aspiracje, aby zdobyć tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Mieli też przy tym sporo pecha, bo kontuzje był tym, co najmocniej wpłynęło na decyzje o wywieszeniu białej flagi. Zacznijmy jednak po kolei. Unibax prowadzony przez menedżera Sławomira Kryjoma najpierw stracił Chrisa Holdera, który był poważnie kontuzjowany. Zespół stosował za niego zastępstwo zawodnika, a dzięki dużej determinacji i dobrej jeździe pozostałych zawodników, w pierwszym meczu finałowym w Toruniu udało się pokonać faworyzowany Falubaz 46:43. Co prawda w środowisku panowało przekonanie, że w rewanżu zielonogórzanie postawią jedynie kropkę nad "i", ale w drużynie Unibaxu ciągle była wiara w to, że uda się powalczyć o korzystny wynik. Cały misterny plan legł gruzach na dzień przed zawodami. Podczas Grand Prix Szwecji w Sztokholmie kontuzji nabawił się Tomasz Gollob. Lider torunian nie miał szans startu w rewanżu. Sytuacja kadrowa Unibaxu stała się więc krytyczna. Bez Golloba i Holdera można było zapomnieć o sukcesie. Sławomir Kryjom miał do dyspozycji Darcy'ego Warda, Adriana Miedzieńskiego, Kamila Brzozowskiego i juniorów. Pachniało więc olbrzymim pogromem.Jednak Roman Karkosik, prezes klubu, wymyślił sobie, że spróbuje przełożyć mecz rewanżowy. Chciał, aby finał odbył się w sportowej rywalizacji, bo wierzył, że wkrótce znów dostępny będzie leczący się Gollob. Nikt z obozu zielonogórskiego nie aprobował tego pomysłu. Miliarder się zdenerwował, bo to też nie był pierwszy raz, kiedy nie układały mu się relacje z działaczami Falubazu. Na godzinę przed planowanym startem spotkania drużyna Unibaxu spakowała się i opuściła park maszyn. Miała to być decyzja samego Karkosika, który w ten sposób chciał odegrać się na zielonogórzanach.- Rzuciliśmy ręcznik, a o tym dowiedziałem się 1,5 godziny przed meczem. Dostałem telefon od członka rady nadzorczej z Torunia - powiedział: Sławek, tego meczu nie jedziemy. Wracajcie do domu - mówił w niedawny programie "Trzeci Wiraż" w nSport+ Sławomir Kryjom. - Co miałem wtedy powiedzieć? Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Gdybyśmy pojechali składem, który miałem do dyspozycji, to ten mecz niewiele miałby wspólnego z finałem najlepszej ligi świata - Miedziński, Ward, Brzozowski, bracia Pulczyńscy i Wolender. Podejrzewam, że skończyłoby się 65:25. Nie wiem, czy zawodnicy chcieliby jechać z rezerw taktycznych - dodał. W najmniej komfortowym położeniu znalazł się właśnie menedżer Unibaxu. Był między młotem a kowadłem. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że za chwilę wybuchnie wielka afera na całą Polskę, a z drugiej strony musiał wykonywać polecenia pracodawcy. - Myślę, że zapłaciłem za to ogromną cenę. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak wielka, natomiast liczyłem się z konsekwencjami, które mnie spotkają - tłumaczył Kryjom, a my dodajmy, że jego samego również spotkała kara. Został zawieszony m.in. na dwa lata w pełnieniu funkcji kierownika drużyny.- Unibax powinien zostać zdegradowany i pozbawiony srebrnego medalu - takie głosy z kolei płynęły wówczas z obozu gospodarzy. Podzieli się także kibice, choć w zdecydowanej większości żużlowa mapa Polski potępiła zachowanie Unibaxu Toruń. Do dzisiaj to wydarzenie wspomina się w kontekście jednego z największych skandali w historii polskiego żużla. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź