Zanim opowiemy o Stevenie Mauerze będzie kilka akapitów o tym, jaką rolę odgrywa w żużlu sprzęt i co gwiazdy potrafią zrobić nawet na kiepskim motocyklu. No i czego nie potrafią zrobić przeciętni zawodnicy na tej samej maszynie.Sprzęt nie ma znaczenia? To oddawaj kasę, tunerze! W połowie ubiegłego sezonu burzę w środowisku wywołał Ryszard Kowalski - tuner największych żużlowych gwiazd. Bartosz Zmarzlik dwukrotnie wywalczył tytuł indywidualnego mistrza świata, korzystając z przygotowanych przez niego silników. Mechanik opublikował na swoim profilu na Facebooku post krytykujący wiele aspektów żużlowego środowiska. Pociski byłego żużlowca Apatora poleciały choćby w stronę telewizyjnych komentatorów i reporterów. - Prowadzący/komentatorzy, zamiast skupiać się na niesamowitych umiejętnościach zawodników, tak jak widzimy to w innych dyscyplinach, dyskutują na tematy mało istotne dla normalnego kibica. Silniki, sprzęgła, dysze, zębatki, pogoda - czy to ma naprawdę największe znaczenie? Czy oglądając mecz piłki nożnej, komentatorzy analizują markę oraz typ podeszwy butów Roberta Lewandowskiego - pytał internautów Kowalski. Większość odbiorców potraktowała ten akurat fragment z wyraźnym przymrużeniem oka. Jeśli sprzęt nie ma znaczenia, to po co żużlowcy mieliby co sezon zostawiać fortuny u torunianina i jego kolegów po fachu? Kwestią sporną jest za to rozkład proporcji w wyniku żużlowca. Czy słaby sprzęt przekreśla szanse na sukces nawet największych "kozaków"? Czy dobre silniki pozwolą tragicznemu zawodnikowi stać się, jeśli nie mistrzem świata, to chociaż solidnym ligowcem? Człowiek i maszyna muszą tworzyć jedność Marek Cieślak wspominał w swej autobiografii turniej par zorganizowany w czasach jego młodości w Częstochowie z okazji przybycia do miasta wielkiej już wówczas legendy - Ove Fundina. Szwed stawił się jednak pod Jasną Górą bez motocykla, więc podstawiono mu bardzo słabą rezerwową maszynę Bronisława Idzikowskiego. Mistrz poprawił w niej tylko kierownicę i hak, po czym wyjechał na tor. Zawody zakończył z kompletem punktów i rekordem toru. Jeszcze tego samego dnia na tę maszynę wsiadł jeden z częstochowian, lecz dojechał do mety ostatni. 100 metrów za rywalami. Znany z pożyczania motocykli kolegom z drużyny był w późniejszych latach Tomasz Gollob. Mało kto potrafił jednak opanować sprzęt mistrza. Jego maszyny były bowiem przygotowywane "na trasę" - osiągały niesamowitą moc umożliwiającą wyprzedzanie rywali. Doprecyzujmy - umożliwiały wyprzedzanie Gollobowi, bo większość jego kolegów dojeżdżała na nich do mety z dużymi problemami. O ile w ogóle dojeżdżała. Cieślak wspomina również inną, podobną anegdotkę. Opowiada o Eugeniuszu Skupieniu, który chciał kupić od Joego Screena jego cudowną Jawę, po tym, gdy Brytyjczyk przesiadł się na GM-a. Jazdy próbne zupełnie mu jednak nie wychodziły. Ówczesna gwiazda wytłumaczyła to Polakowi w bardzo obrazowy sposób. Screen namalował na serwetce człowieka i motocykl, po czym zgniótł ją w kulkę. - Chodzi o to, żeby tworzyły jedność - wyjaśnił. Przegrywał z adeptami bez licencji Steven Mauer zdążył się już o tym przekonać. 25-letni Niemiec jest synem znanego żużlowego barona, Franka - właściciela Wolfe Wittstock. Święcił trochę sukcesów w miniżużlu (rywalizował między innymi ze swoim rówieśnikiem, Bartoszem Zmarzlikiem), jednak po zdaniu dorosłej licencji zupełnie zaginął w akcji. Nie udawało mu się z powodzeniem startować w Bundeslidze, więc o regularnej jeździe nad Wisłą nie mógł nawet śnić. Nie pomagał mu nawet sprzęt z najwyższej półki zapewniany przez ojca-krezusa. - Gdyby jeździł na miarę swojego zaplecza, to byłby jednym z najlepszych - mówiono o nim w Niemczech. Sprzęt dostawał w spadku od Emila Sajfutdinowa, a w jego eksploatacji pomagał mu świetny ongiś żużlowiec, Piotr Rembas. Mauer podpisywał co prawda kontrakty z polskimi klubami, jednak na mecze powoływany był od wielkiego dzwonu. Nie gwarantował po prostu żadnych punktów. W Opolu wspomina się, że na jeden z treningów przyjechał dwoma busami obładowanymi światowej klasy sprzętem. Kiedy go dosiadł... okazało się, że przegrywa nawet z adeptem bez licencji startującym na pożyczonym motocyklu. W klubie ojca stanął na nogi W którymś momencie młodszy z Mauerów zauważył, że potrzebuje alternatywnej ścieżki rozwoju. Mocno zaangażował się w drugi biznes swojego ojca - firmę budowlaną i poszedł na studia inżynierskie. Nie zrezygnował z jazdy na żużlu, jednak traktował ją już tylko jako hobby. Karta odwróciła się, gdy Frank Mauer zdecydował o wprowadzeniu Wolfe Wittstock do polskiej ligi. Jego syn (jak powiedział portalowi pobandzie) schudł 13 kilogramów, rozpoczął trening swojego największego mankamentu - startów oraz regularnie korzystał z telefonicznych porad, chociażby Bartosza Zmarzlika. Ku zaskoczeniu wszystkich, to się opłaciło! Mauer drugiej ligi może i nie zwojował, ale zaliczył w zeszłym sezonie dwa spotkania z dwucyfrową zdobyczą punktową. Nie zmieniał niczego w swoich motocyklach - po prostu przygotowanie fizyczne zaczęło doganiać sprzętowe.