Maciej Janowski w Drużynowym Pucharze Świata zadebiutował jeszcze jako junior. W świetle kontuzji Jarosława Hampela i Janusza Kołodzieja, ówczesny selekcjoner Marek Cieślak zdecydował się awizować go do składu na bydgoski półfinał w sezonie 2012 - najgorszym dla reprezentacji w całej minionej dekadzie. Sam wychowanek Sparty Wrocław nie mógł mieć sobie co prawda nic do zarzucenia, ale biało-czerwonym po raz pierwszy od lat nie udało się awansować do finału. Wielki talent czy koleś Cieślaka? Gdyby zsumować zdobycze punktowe poszczególnych zawodników z półfinału i barażu w Malilli, tylko jeden Polak okazałby się w tamtym sezonie lepszy od Janowskiego - niemal dwukrotnie starszy Tomasz Gollob. 21-latek z Wrocławia nie był już wtedy "po prostu juniorem" - miał na koncie 2 tytuły młodzieżowego indywidualnego mistrza kraju, był ówczesnym indywidualnym mistrzem świata juniorów, a w Enea Ekstralidze plasował się w pierwszej dziesiątce najskuteczniejszych zawodników pod względem średniej biegopunktowej w meczach wyjazdowych i pewnie zmierzał po pierwsze w życiu złoto DMP z Unią Tarnów. Mimo to, Cieślak sporo ryzykował wstawieniem do składu właśnie jego - nie dość że młodzieżowca, to jeszcze nie najlepszego w lidze, a na dodatek z własnego klubu. W odwodzie pozostawali przecież: świetnie radzący sobie w Bydgoszczy Krzysztof Buczkowski, aktualny młodzieżowy mistrz Polski Patryk Dudek czy zaliczający najlepszy w karierze sezon Tomasz Jędrzejak. Gdyby Janowski nie udźwignął presji, selekcjoner zostałby wystawiony na publiczny lincz, a internetowi komentatorzy zdarliby na swych klawiaturach klawisze z literami układającymi się w słowo "kolesiostwo", tak często byłyby one przez nich używane. Partner Hampela, następca Golloba Zaufanie pokładane w Janowskim zaprocentowało już rok później, kiedy podczas praskiego finału DPŚ Janowski stanowił drugi najsilniejszy karabin w arsenale Cieślaka. Na torze zdobył zresztą tyle samo punktów co Hampel, ale jego starszy kolega jedną trójkę pomnożył razy 2 dzięki przepisowi o "złotej rezerwie". Praskie złoto było pierwszym w historii polskim triumfem w DPŚ bez Tomasza Golloba w składzie. Światowe media przedstawiały Janowskiego, jako zawodnika, który miałby przejąć schedę po mistrzu świata z 2010 roku. Bartosz Zmarzlik kończył wówczas dopiero 18 lat, a naturalnym następcą bydgoszczanina wydawał się właśnie 22-latek. Okres prosperity Janowskiego w reprezentacji zakończył się jednak tak szybko, jak zaczął. Podczas finału 2014 w Bydgoszczy Cieślak zdecydował się na wypuszczenie bardziej doświadczonych żużlowców. Miejsce wrocławianina i Dudka u boku Hampela i Kasprzaka zajęli Kołodziej i Protasiewicz. Wśród fanów nie brakowało fanów tego rozwiązania - Oni udźwigną presję - mówiono. Później Kołodziej dał się na ostatnim wirażu ostatniego wyścigu wyprzedzić Iversenowi, Polska straciła złoto, a młode wilki wróciły do reprezentacji. 4 razy lepszy niż Zmarzlik W kolejnym sezonie, na zalanym deszczem torze w duńskim Vojens, Polacy wywalczyli zaledwie brąz. Jedynym naszym reprezentantem, do którego nikt nie mógł mieć żadnych pretensji był właśnie Janowski - zdobywca 12 punktów (przy 3 Zmarzlika, 4 Buczkowskiego i 9 Przemysława Pawlickiego). Nasi dostali okazję do zemsty w Vojens już rok później, tym razem w półfinale. Bez większych problemów awansowali do finału w Manchesterze, ale do Wielkiej Brytanii polecieli już bez Janowskiego (7 punktów w Danii). Jego miejsce w składzie zajął Kasprzak, gdyż jako jedyny Polak miał okazję ścigać się na torze Asów z Belle Vue po jego remoncie. Drugie i jak dotąd ostatnie złoto z reprezentacją dał mu dopiero ostatni w historii finał Drużynowego Pucharu Świata, a więc ten rozgrywany w Lesznie w 2017 roku. Wówczas Polacy nie pozostawili rywalom żadnych szans, zdobyli 50 z 60 możliwych punktów, a działacze z FIM postanowili zastąpić klasyczną drużynówkę parowymi zawodami Speedway of Nations. Miał skopać tyłki Rosjanom, a Cieślak wykopał jego Ta z pozoru straszna dla Polaków wiadomość okazała się szczęśliwą dla Janowskiego. Z uwagi na znacznie mniejszy margines błędu, trener Cieślak właśnie z niego chciał uczynić lidera reprezentacji. Zmarzlika i Pawlickiego uważał za zbyt niepewnych, a co więcej finał odbywał się na wrocławskim Stadionie Olimpijskim. Plan spalił na panewce - Polaków wyprzedzili nie tylko Rosjanie, ale nawet Brytyjczycy. Rok później Polacy byli już murowanymi faworytami, ale wszystko zawalił... Maciej Janowski. W pierwszym wyścigu finału wjechał w taśmę, następnie przywiózł 2 zera, a później trener Cieślak kazał mu się pakować. Okazji na rehabilitację już nie dostał. Pod koniec sezonu przedłożył związkowi L-4, które miało uniemożliwiać mu wzięcie udziału w towarzyskim meczu reprezentacji. Będąc na zwolnieniu chorobowym publikował jednak w mediach społecznościowych zdjęcia z jazdy próbnej sportowym BMW. Cieślak wyrzucił go z kadry. Reprezentant mimo woli Szansę na powrót otrzymał po przekazaniu reprezentacji trenerowi Rafałowi Dobruckiemu. Ten na pierwszy w swoim życiu półfinał SoN zdecydował się jednak posłać parę Zmarzlik - Kubera. Nieoficjalnie mówiło się, że to wypadkowa prywatnego konfliktu Janowskiego z mistrzem świata. 22-latek z Motoru wykorzystał swoją szansę - zaprezentował się bardzo dobrze i wywalczył dla Polski zwycięstwo. - Może liczyć na miejsce w składzie na finał - zapewniał w wywiadzie z naszym portalem selekcjoner. Co ciekawe, na finał do Manchesteru zdecydował się jednak posłać Janowskiego. Wrocławianin wygryzł Kuberę ze składu, mimo iż w rozmowie z Interią przyznał, że nie chce tego robić. - Moim zdaniem nie należy zmieniać zwycięskiej drużyny i powinien wystąpić w finale. Nie chciałbym znaleźć się w roli zawodnika, który ma go teraz zastępować. Ja już naprawdę zdobyłem trochę medali z reprezentacją, mam parę fajnych wspomnień i chciałbym, żeby inni mieli też taką możliwość. Dominik powinien dostać szansę by się wykazać - apelował.