Zmarzlika poniosła ambicja Polska klątwa Grand Prix na Stadionie Narodowym ciągle aktywna. Mimo, że mieliśmy aż trzech naszych reprezentantów w półfinałach żadnemu nie udało się wejść do najlepszej czwórki. Najbliżej awansu do finału był Bartosz Zmarzlik, ale popełnił kosztowny błąd, wpadł w dziurę na drugim łuku i musiał obejść się smakiem. Szkoda, że Bartek nie zachował bardziej zimnej głowy. Zabrakło kalkulacji. Rzucanie się na pierwszą lokatę nie dawało mu żadnego dodatkowego punktu. Jeszcze kilka lat temu, to oczko mogłoby się okazać bezcenne, ale teraz, po zmianie regulaminu, poza wcześniejszym wyborem pola startowego nic za sobą nie niosło. Być może Bartosza zgubiła nadmierna ambicja. Nasz podwójny mistrz świata przed własną publicznością zapłacił najwyższą cenę, ale nie winiłbym go za to, że wychodził się z siebie, aby dopaść Fricke’a. Ten chłopak ma przecież walkę do ostatnich metrów wpisaną w DNA. Tym razem nasz żużlowiec musiał uciekać się do akcji ratunkowej, ale Bartek nie były jedynym zawodnikiem, który miał kłopoty w tym samym miejscu. Zastanawiałem się nawet, czy tam nie było jakiejś żyły wodnej. Bali się, żeby nie schrzanić Zgadzam się z powszechną opinią obserwatorów, że same zawody nie rzuciły na kolana. Niestety, to błędy zawodników tworzyły największe emocje. Więcej niż na torze działo się prawdopodobnie w lożach VIP. Catering, napoje i przekąski cieszyły się dużą popularnością. Mam takie spostrzeżenie, że u organizatorów występują objawy małej psychozy. Chcąc uniknąć podobnej wtopy, jak na inaugurację GP na Narodowym siedem lat temu, gdy byliśmy świadkami totalnej farsy, uparcie doprowadzamy zawody do skutku, ale na dalszy plan spychamy widowisko. Widzę dbałość o każdy detal, wszystko jest dopięte na ostatni guzik, szkoda tylko, że nie ma tego najważniejszego, czyli ścigania. Raz, że my się średnio bawimy, a dwa zawodnicy cierpią, bo nie mogą dać show. Niestety od paru sezonów tendencja zniżkowa jest aż nadto wyraźna. Mijanek oglądamy tyle, co kot napłakał. Nie wierzę, że odpowiedzialny za przygotowanie nawierzchni Ole Olsen nie dostaje wytycznych, jak "ruszać" ten tor. Chociaż czuję, że tu już z dwóch stron jest bojaźń, żeby czegoś nie schrzanić i nie doprowadzić do przykrej powtórki z rozrywki. Jak to mówią lepiej już było. Z drugiej strony rozumiem tę zachowawczość w działaniach. Doprowadzić kolejny raz do skandalu na oczach ponad pięćdziesięciu tysięcy ludzi i nowych promotorów cyklu byłoby fatalnym strzałem wizerunkowym. Zamiast wielkiego święta, otrzymalibyśmy kosmiczną stypę. Jak czytam, że koszt turnieju na PGE Narodowym zamknie się w rachunku na osiem milionów złotych, to kapcie mi spadają. Zwyżki cen, opłaty w euro, waluty szaleją, inflacja drenuje nam kieszenie... my w Bydgoszczy nigdy nie zapłaciliśmy za GP więcej niż milion złotych. Przebitka jest więc ośmiokrotna, a za dwanaście miesięcy można się spodziewać, że te kwoty jeszcze mocniej poszybują w górę.