Był 10 maja, kiedy Kasprzak ścigał się w zawodach Speedway Best Pairs Cup w niemieckim Landshut. W 21. wyścigu zawodów Polak jechał na czwartej pozycji, nie opanował motocykla i całym impetem uderzył w dmuchaną bandę. Wyglądało to makabrycznie. - Gdy leżałem na torze wiedziałem, że jest bardzo źle. W ogóle nie czułem nogi. Pomyślałem, urwało ją, czy co. Tor udało mi się opuścić o własnych siłach, ale kolano bardzo szybko napuchło - opowiada nam Kasprzak. Diagnoza lekarzy zabrzmiała jak wyrok: zerwane tylne więzadła krzyżowe w kolanie. Leczenie: rezygnacja ze startów w tym sezonie i jak najszybsza operacja. Kasprzak: - Pomyślałem sobie: cholera jasna, tylko nie teraz. Przecież prowadzę w klasyfikacji Grand Prix, świetnie idzie nam w Stali Gorzów. Nie mogę odpuścić. No i postawił na swoim. Pomimo opinii lekarza kadry żużlowców Tomasza Gryczka, Kasprzak nie poddał się operacji. Założył specjalną ortezę, poddał się bolesnej rehabilitacji. - Przede wszystkim dużo się modliłem i rozmawiałem z Bogiem. Jest dla mnie najważniejszy, nic nie dzieje się bez niego. Czuwał wtedy nade mną i pomógł mi wstać o własnych siłach - opowiada Kasprzak. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to Kasprzak już kilka dni po majowym wypadku próbował pojechać w Grand Prix w Tampere. Wtedy jeszcze nie udało się, ból był zbyt silny. - Geometria toru w Tampere wymagała mocnego wyłamania motocykla na wejściu w łuk. Na treningu próbowałem to robić, ale nie mogłem. I tu nie chodziło nawet o ból, bo zagryzałem zęby i jakoś sobie z tym radziłem. Problem polegał na tym, że rany po kontuzji były jeszcze bardzo świeże i nie mogłem zgiąć nogi w lewym kolanie. Opuchlizna była tak duża, że nie dało rady - opowiadał w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Ale później było już coraz lepiej. Kolejne wyścigi i miesiące to niekończące się pasmo sukcesów. 5 października zdobył 12 punktów w rewanżowym meczu decydującym o mistrzostwie Polski. Jego Stal wygrała z Unią Leszno 49:41 i z nawiązką odrobiła straty z pierwszego spotkania, zdobywając pierwszy raz od 31 lat miano najlepszej ekipy w kraju. Niespełna tydzień później był magiczny triumf w Grand Prix Polski, który przypieczętował srebrny medal Polaka. - Gdyby nie kontuzja, to pewnie walczyłbym do końca o złoto z Gregiem Hancockiem. Odpuściłem start w Tampere, słabo wypadłem w pierwszym starcie po kontuzji w Pradze. Przed ostatnią eliminacją miałem dwanaście punktów straty do niego. Pomimo wygranej nie udało mi się prześcignąć Amerykanina. Ale i tak nie mam powodów do narzekań. Sukces w takich okolicznościach jeszcze bardziej wzmocnił mnie jako sportowca. Wygrałem ligę, Grand Prix w Toruniu, jestem wicemistrzem świata indywidualnie i w drużynie - dodaje. To pierwszy wielki indywidualny sukces Kasprzaka. Osiągnął go dość późno, bo dopiero w wieku trzydziestu lat. A za wielki talent uchodził już dawna. Nic dziwnego, skoro żużel to u niego rodzinny sport. Ojciec Zenon Kasprzak był czołowym polskim żużlowcem lat 80., a do niedawna na motorze śmigał też jego brat Robert. O Krzysztofie po raz pierwszy zrobiło się głośno w 2005 roku, kiedy zdobył złoty medal mistrzostw świata juniorów. - Nie spodziewałem się, że tak długo przyjdzie mi czekać na sukces wśród seniorów. Obstawiałem pięć, może siedem lat. Minęło dziewięć - wylicza. Wczoraj spełniło się też jedno z marzeń Kasprzaka. Jako jeden z dwudziestu pięciu sportowców i sportsmenek otrzymał nominację w 80. Plebiscycie na 10 Najlepszych Sportowców Polski organizowanych przez "Przegląd Sportowy" i TVP. - Miałem piętnaście lat, kiedy Tomasz Gollob odbierał statuetkę dla najlepszego sportowca. To był 1999 rok. Obiecałem wtedy mamie, że kiedyś i ja zostanę nominowany. Minęło trochę czasu i się udało. Dziś mama zadzwoniła do mnie i szczerze pogratulowała wyróżnienia - mówi. Żużel to nie jedyna pasja w życiu Kasprzaka. Po zakończeniu kariery planuje zostać... DJ-em. - Przez lata grałem na keyboardzie i organach, więc mam wprawę. Do tego pobieram lekcję od kolegi DJ Czopki, obecnie DJ Inox, który grał na kilku znanych festiwalach, pracuje w radiu Elka. Sprzętu swojego nie mam, korzystam z jego. Liczę na to, że tej zimy uda mi się zagrać w jakimś większym klubie. To świetna zabawa. Kiedy i gdzie? Jeszcze nie wiadomo. Ale wypatrujcie mojego pseudonimu - KK507. Pochodzi on od inicjałów i mojej szczęśliwej liczby - kończy. Autor: Krzysztof Oliwa