Czy upadek Lee Richardsona mógł wskazywać na to, że go nie przeżyje?Jerzy Kanclerz: - Oglądałem to zdarzenie parę razy. Jak dla mnie nie było na tyle tragiczne, żeby od razu myśleć o tym, że Lee może tego nie przeżyć. Nie przypominam sobie, żeby tak szybko po wypadku okazało się, że nastąpił zgon żużlowca. Podejrzewam, że uderzenie w bandę klatką piersiową musiało być na tyle silne, że wylew mógł nastąpić tuż po nim, stąd nie udało się Richardsona uratować.Znał go pan osobiście? Jakim był żużlowcem?- Ja traktowałem Richardsona jako "podprofesora" Hansa Nielsena spośród zagranicznych zawodników. Był to człowiek inteligentny, który u siebie dla żużla brytyjskiego zrobił naprawdę dużo. Był wyróżniającym się zawodnikiem Elite League, więc środowisko to poniosło kolosalną stratę. W Polsce, mimo że bardzo chciał i starał się zawsze wypaść jak najlepiej, nie do końca mu się udawało.Kiedy dowiedział się pan o tym, że Richardson nie żyje?- Zadzwonił do mnie znajomy z Wrocławia chyba po drugim czy trzecim biegu meczu w Gorzowie. Myślę, że już wówczas wiedzieli o tym także żużlowcy Stali i Falubazu. Zastanawia mnie tylko, od kogo wyszła informacja o śmierci Richardsona. Moim zdaniem główną przyczyną tego, co widzieliśmy w Gorzowie, było przedwczesne wypuszczenie informacji do publicznej wiadomości ze strony szpitala.Pamięta pan takie sytuacje w historii?- Pamiętam różne mecze z bardziej lub mniej tragicznymi w skutkach upadkami, ale zawsze było tak, że spotkanie toczyło się do końca i dopiero wówczas informowano, że np. żużlowiec jest w szpitalu w stanie ciężkim. Nie było jeszcze chyba nigdy takiego przypadku, by w trakcie trwania rywalizacji podawano informację o śmierci zawodnika.Jak ocenia pan zachowanie zarówno żużlowców i działaczy, jak i sędziego spotkania Marka Wojaczka?- Sytuacja, która wydarzyła się podczas lubuskich derbów, jest dla mnie czymś niewyobrażalnym. Jeszcze w poniedziałek rano oglądałem zapis całej sytuacji, jaka miała miejsce w Gorzowie. Pierwszym ruchem, jaki należało wykonać po otrzymaniu tej tragicznej wiadomości, powinien być telefon sędziego do prezesa ekstraligi Ryszarda Kowalskiego. Taki telefon został wykonany dopiero, kiedy to Rafał Dobrucki poprosił Wojaczka na bok na chwilę rozmowy. Arbiter prawdopodobnie wcześniej tego nie zrobił, wziął ciężar na siebie i na nim właśnie cała sytuacja się odbiła.Był pan świadkiem wielu dramatycznych sytuacji podczas zawodów żużlowych.- Przypominam sobie wypadki, które wyglądały zdecydowanie gorzej niż ten we Wrocławiu w niedzielę, choćby Pera Jonssona, Krzyśka Cegielskiego czy Tomasza Golloba w 1994 roku w Vojens. Do dziś ciarki chodzą mi po plecach. Wówczas to po raz pierwszy w życiu, mając 40 lat, z nerwów zapaliłem papierosa. Wywrotka wyglądała strasznie, a Tomek... na drugi dzień pojechał w meczu z Lesznem.Czy pamięta pan, kiedy wydarzył się ostatni tak tragiczny w skutkach wypadek w Polsce w zawodach ligowych?- 6 czerwca 1996 roku na meczu o mistrzostwo drugiej ligi pomiędzy Iskrą Ostrów i Unią Leszno. Wówczas po starcie do piątego wyścigu doszło do bezpośredniego kontaktu Rifa Saitgarjejewa (Iskra) z Andrzejem Szymańskim (Unia), Pawłem Łęckim (Iskra) i Robertem Mikołajczakiem (Unia). Rif chcąc ich ominąć, ratując się przed upadkiem, uderzył prosto w słupek bramy wjazdowej do parkingu. Zmarł po dwunastu dniach, 18 czerwca, na skutek stłuczenia pnia mózgu. Zdarzały się jednak także wypadki poza meczami ligowymi. Jest pan w stanie powiedzieć, ile wypadków śmiertelnych w czarnym sporcie odnotowano w historii?Według moich danych wypadek Richardsona był 42. na polskich torach, a na świecie 332. od 1912 roku.Pierwsze dmuchane bandy, które wprowadzono w polskiej lidze, okalały cały tor, zarówno na jego łukach, jak i na prostych. Jednak apele, także samych zawodników spowodowały, że na prostych zniknęły. W takim właśnie miejscu upadek miał Brytyjczyk. Czy brak tych band na prostych to dobra decyzja?- Z dmuchanych band na prostych zrezygnowano z dwóch powodów. Chodziło o to, by żużlowcy nie zahaczali o nie przy wyjściu z łuku tzw. widelcem, ale także o zmniejszoną przez obecność band szerokość toru na prostych. Według mnie rezygnacja z początkowego montowania band także na prostych była błędem. Nie można jednak powiedzieć, że system ten się nie sprawdza. Myślę, że gdyby nie dmuchane bandy na łukach, do dziś wypadków śmiertelnych mielibyśmy więcej. Osobiście uważam, że bandy powinny być na całej długości toru, ale trzeba też liczyć się ze zdaniem samych zawodników, którzy często jadą tak, że od bandy na prostej potrafią się odbić.Rozmawiał Krzysztof Frydrych