Kołodziej jako jeden z liderów miejscowej Unii był wymieniany w gronie kandydatów do medalu, ale on sam nie spodziewał się takiego wyniku. Po zawodach nie ukrywał ogromnego zaskoczenia. - To złoto przyszło w niespodziewanym momencie. Ostatnie zawody totalnie mi nie wychodziły, przegrałem naprawdę sporo biegów i dziś zupełnie nie spodziewałem się takiego wyniku. Tym bardziej, że w trakcie turnieju też nie szło mi jakoś rewelacyjnie. Na szczęście dużo spokoju było i w mojej głowie, i w parku maszyn. Jechałem to, co potrafiłem, dotarłem do półfinału, a potem do finału - mówił 35-letni zawodnik. W wielkim finale pokonał znakomicie spisującego się Bartosza Zmarzlika, który rundę zasadniczą zakończył z pięcioma zwycięstwami. - Tak w ogóle to nie wiedziałem nawet, że Bartek wygrał wszystkie biegi, może dlatego nie miałem jakiejś blokady przed finałem. Dopiero na ceremonii Bartek mnie uświadomił, bo powiedział, że "nie opłaca się wygrywać wszystkich wyścigów, bo teraz jestem drugi". W decydującym biegu nagle zorientowałem się, że jadę na pierwszym miejscu, ale trzeba było to jeszcze dowieźć, a do mety pozostały trzy "kółka" - opowiadał. Kołodziejowi pomogła też znajomość toru, choć on sam nie przecenia tego atutu. - W Lesznie zawsze mi się dobrze jeździ, w końcu jest to mój "domowy" tor, na nim trenuję i staram się jak najlepiej do niego dopasować. Ale też innym zawodnikom on pasuje. Zawsze się dobrze na nim czułem, ale też nie za często błyszczałem, nie przywoziłem kompletu punktów. W finale też szczęście mi sprzyjało - tłumaczył. Kołodziejowi brakuje już tylko jednego tytułu, by dogonić drugiego w klasyfikacji IMP Zenona Plecha, który zdobył pięć złotych medali. Liderem jest Tomasz Gollob, który ma na koncie 16 krążków, z czego osiem złotych. Żużlowiec Fogo Unii uważa, że nie ma patentu na wygranie tych zawodów. - Jak spojrzeć, te złote medale zdobywałem w dużych odstępach czasu, pierwszy 14 lat temu. Niektórzy zawodnicy tak widocznie mają, że w niektórych zawodach im się totalnie nie wiedzie, a w innych jeżdżą znakomicie. Być może ja mam tak z mistrzostwami Polski. Są inni zawodnicy, którzy zdobyli medale mistrzostw świata, a mają problem, by zostać mistrzem swojego kraju. Tak to czasami bywa w życiu - podsumował. Największym przegranym leszczyńskiego turnieju był Zmarzlik, który wciąż na koncie nie ma złotego medalu indywidualnych mistrzostw Polski. - Srebro smakuje jak... srebro. Warto się cieszyć, bo wiem, że kilku zawodników chciałoby być na moim miejscu, choć mnie w stu procentach nie zadowala. Turniej zasadniczy był bardzo dobry w moim wykonaniu, w finale natomiast sam nie wiem, co mógłbym więcej zrobić. Miałem dobry start, ale Janusz świetnie pojechał pierwszy łuk. W żużlu czasami decydują niuanse. Może po tym barażu dobrze mu się +nasypało+ na to czwarte pole. To były naprawdę dobre zawody, a kibicom mogę podziękować za gwizdy, bo mi się przy nich bardzo dobrze jechało - mówił zawodnik Stali Gorzów. Pewien niedosyt czuł też Maciej Janowski, który po raz drugi z rzędu w Lesznie wystąpił w finale. Przed rokiem był drugi, teraz musiał zadowolić się trzecim miejscem. - Za każdym razem, gdy wchodzisz do finału, chcesz go wygrać. Ale zwyciężyć może tylko jedna osoba. Finał rządzi się swoimi prawami, a pola startowe przestają już mieć znaczenie. Dochodzą do tego większe nerwy i czuć wagę tego biegu. Może za bardzo skupiłem się na tym, by wygrać sam start. Chodziło mi wcześniej po głowie, by wybrać czwarte pole startowe, bo wiedziałem, że Bartek jest szybki i trudno będzie mi go zamknąć. No cóż, mądry Polak po szkodzie - skomentował lider Betardu Sparty Wrocław. Marcin Pawlicki