Nie zmienią zdania nawet w sytuacji, gdyby ich nieobecność spowodowała spadek klubu do niższej klasy rozgrywkowej. Tymczasem przedstawiciele klubu z Gdańska są zaskoczeni deklaracją Duńczyków. "To jest dużo pieniędzy, prawie pół miliona koron, (275 tys. złotych). Dlatego na znak protestu nie będę startował. Następny mecz odbędzie się w niedzielę i jeżeli do tego czasu 85 procent pieniędzy nie znajdzie się na moim koncie, to nie pojadę w tym meczu" - powiedział Bjerre duńskiemu dziennikowi Ekstrabladet. Hans Andersen powiedział gazecie, że w jego przypadku chodzi o jeszcze większą kwotę. "Gdańsk jest mi winien prawie tyle ile zarabiam w angielskiej lidze. Nie będę jeździł, jeżeli Lotos nie ureguluje długu. Biorę też pod uwagę zmianę klubu w przyszłym roku na zespół z Torunia". Gazeta podkreśla, że do takiej sytuacji doszło w Gdańsku, w mieście, które jest symbolem strajków i Solidarności, ale prawie po 30 latach jej tutaj brakuje. Tym razem nawet Duńczycy są zmuszeni zastrajkować. Wypowiedzi dwóch najlepszych jeźdźców Lotosu Wybrzeża zaskoczyły władze gdańskiego klubu. "Mamy wobec żużlowców zaległości, jednak w minioną sobotę, podczas Grand Prix w Vojens, prezes Maciej Polny rozmawiał zarówno z Kennethem jak i Hansem. Umówili się, że jeszcze w tym tygodniu żużlowcy otrzymają kolejną transzę zaległych pieniędzy. Nie będzie to wspomniane 85 procent, jednak Duńczycy zadeklarowali, że taka kwota ich w tej chwili satysfakcjonuje i na pewno przyjadą na mecze barażowe" - powiedział w poniedziałek wieczorem rzecznik prasowy gdańskiego klubu Grzegorz Rogalski. Dodał, że strona gdańska przypuszcza iż gazeta przytacza wypowiedzi Duńczyków sprzed ich rozmów z prezesem gdańskiego klubu.