W sobotę w Manchesterze kapitalny był nie tylko wynik, ale i sama jazda biało-czerwonych. Para Bartosz Zmarzlik i Maciej Janowski, której przepowiadano, że pokłóci się jeszcze w drodze na stadion, współpracowała ze sobą doskonale, od pierwszego biegu wręcz się na torze szukając. Wychodziło im to nadspodziewanie dobrze, chociaż na szerokim owalu w Manchesterze jazda parą jest wyjątkowo utrudniona. Team spirit było widać też w parku maszyn. Reprezentanci Polski wymieniali się uwagami, a gdy zaszła potrzeba by w ostatniej serii Maciej Janowski przetestował nowy silnik, bo poprzedni uległ zatarciu, to Zmarzlik, który początkowo był przewidziany do obowiązkowego występu z juniorem - Jakubem Miśkowiakiem, od razu ustąpił mu miejsca. Srebro dla Polaków niemal gwarantowane Polacy przed drugim dniem zmagań są w o tyle komfortowej sytuacji, że w zasadzie srebrny medal mają już pewny, bo trudno wyobrazić sobie, żeby potracili tyle punktów by nie wygrali rundy zasadniczej. Tak naprawdę kulawe zasady Speedway of Nations są dla nich krzywdzące, bo może się finalnie okazać, że wygrają zdecydowanie 12 biegów, a przegrają jeden - ostatni i złoto znów przejdzie im koło nosa. Absurdalny regulamin wygląda bowiem tak, że o ostatecznym triumfie decyduje jeden bieg finałowy. Wystarczy, że w nim jeden z Polaków zanotuje defekt lub taśmę i marzenia szlag trafi! Trener Dobrucki już wygrał! Trener Dobrucki, niezależnie od tego z jakimi medalami na szyi wrócą jego podopieczni, już może odtrąbić sukces. W pierwszym roku pracy z żużlową kadrą udało mu się to, co nie udawało się już w ostatnich latach selekcjonerowi Markowi Cieślakowi, namówić do walki o honor kraju (bo nie o pieniądze przecież - za złoto każdy z Polaków dostanie w sumie po ok. 43 tysiące złotych) najlepszych zawodników w Polsce. Wyczyn to tym większy, że po tegorocznym finale IMP, gdy Janowski nie pogratulował Zmarzlikowi, wydawało się, że tego ognia (Janowski) z wodą (Zmarzlik) połączyć się już po prostu nie da! Przed wyjazdem reprezentacji do Manchesteru wielu było zresztą takich, którzy krytykowali Dobruckiego, że nie postawił na 22. najskuteczniejszego zawodnika PGE Ekstraligi - Dominika Kuberę, tylko wybrał parę najsilniejszą z możliwych, złożoną z dwóch najskuteczniejszych zawodników najlepszej ligi świata: Bartosza Zmarzlika i Macieja Janowskiego. Argumentowano, że zawodnik Motoru Lublin zasłużył, bo partnerował Zmarzlikowi w półfinale i na torze będzie się lepiej z podwójnym indywidualnym mistrzem świata rozumiał. Dobrucki wierzył jednak, że potrafi stworzyć zespół nawet z dwóch zawodników, którzy pewnie na wakacje nigdy razem się nie wybiorą. A Kubera... ma czas. Niech siedzi w parku maszyn i uczy się od starszych kolegów profesjonalnego podejścia do żużla, pod różnymi względami. Niestety profesjonalizmu zabrakło w sobotę BSI. Promotor mistrzostw miał zadbać o to, żeby wszyscy zawodnicy dostali na finał opony. Ciężarówka jednak nie dotarła i gdyby żużlowcy nie mieli w busach swojego ogumienia, to doszłoby do skandalu. Dobrze, że to już ostatnia impreza organizowana przez BSI. W przyszłym roku pojawi się nowy promotor, a razem z nim promyk nadziei, że żużel wyjdzie kiedyś z organizacyjnego zaścianka.