Była Wielkopolska, aż tu nagle Podkarpacie. - Myślę, że to dobrze. Skąd optymizm? - A co, może źle? Nie wiem. - Jestem zadowolony i ufam, że po sezonie nic się nie zmieni. Decyzja Unii o zatrzymaniu Miśkowiaka nie zadecydowała o podjętym kroku? - Unia postawiła na Miśkowiaka, ponieważ... ...wiedzieli, że odchodzisz? - Wiem, że było to duże zaskoczenie. Widzę choćby po komentarzach w mediach, ale taki był mój wybór i kropka. Rozmowy w Rzeszowie toczyły się od dłuższego czasu. Może nie byliśmy na etapie zaawansowanym, ale jednak były. Unia nie śpieszyła się. A to ciekawe, bo czytałem, że jesteś jedną nogą w Lesznie. - No właśnie, ja też czytałem, a póki co, nikt ze mną nie rozmawiał. Komentarze wyssane z palca? - Trudno powiedzieć, być może działacze i dziennikarze w Lesznie byli pewni, że zostanę i tak odebrali całą sytuację. Nie prowadziłeś rozmów w Lesznie? - Praktycznie żadnych. Była, co prawda jedna, ale bardzo towarzyska i krótka, która wiele nie wnosiła do sprawy. Natomiast w Rzeszowie Dobrucki krążył już od kilku lat. Bardzo głośno było podczas memoriału Nazimka. - Wszystko za sprawą dobrej współpracy z panem Zygmuntem Płodzieniem. Nasza współpraca i znajomość trwa dosyć długo. Pan Zygmunt jest jakby mentorem mojej przeprowadzki. W okresie naszej współpracy bardzo mnie wspomagał i dopingował. Nieocenioną pomoc otrzymałem w momencie największego kryzysu. Pan Płodzień był ze mną na dobre i złe. Gdy doznałem poważnej kontuzji wierzył w mój powrót i utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Transfer rekompensatą? - Można tak powiedzieć, naprawdę trudno było odmówić (śmiech). Na rzeszowskim torze czujesz się świetnie. - Tak, to prawda. Dodatkowy komfort jazdy. - Jeden słaby występ w Rzeszowie zanotowałem przez całą swoją karierę. Wierzę, że będzie podobnie również w przyszłym sezonie. W Rzeszowie liderem jest Nicki Pedersen. - Dotąd spotykaliśmy się rzadko. Obecność Pedersena, to dodatkowy bodziec dla mnie do jeszcze lepszej jazdy. W szeregach Marmy dosłownie międzynarodowe towarzystwo. Jak tu się zgrać? - Trudno mówić o prawdziwym kolektywie sportowym, jeśli widzimy się tylko w niedzielę podczas zawodów. Nie widzę przeszkód, aby zorganizować luźne spotkania; przed i po meczu. Wtedy będzie czas porozmawiać o rożnych ważnych kwestiach dla zespołu itd. Spokojne narady procentują w parkingu i na torze. Kontakt między zawodnikami jest bliższy i jeden drugiemu chętniej pomaga. Podejmiesz się roli mentalnego przywódcy drużyny. Pasujesz idealnie: krajowy lider z zagranicznym stażem. Język bez barier. Ktoś musi poukładać te klocki. Zwłaszcza, że trenera na razie nie ma. - Być może, ale uważam, iż każdy powinien wychodzić z inicjatywą, aby stworzyć zgrany kolektyw. Lider wtedy nie będzie potrzebny. Ja na pewno będę o tym pamiętał. Reszta w gestii klubu. Zostajesz w Szwecji? - Tak, w dalszym ciągu w barwach Kaparny Goeteborg. Jesteśmy beniaminkiem i sam jestem ciekaw jak się spiszemy. Ponadto planuję wystąpić w kilku meczach ligi rosyjskiej. To wystarczy. Muszę skupić się na polskiej lidze, gdy będzie wszystko szło dobrze, wtedy można pomyśleć o dalszych krokach. Rozumiem, że będziesz do Rzeszowa przyjeżdżał w sobotę. - O tak. Być może nawet wczesnej tzn. w piątek. Jeśli chodzi o spotkania wyjazdowe, to obiekt rzeszowski jest tak charakterystyczny, że trudno go porównać z jakimkolwiek innym, i nie ma potrzeby, aby przyjeżdżać na Podkarpacie. Poza tym dostałem obietnicę od prezesa Unii, że będę mógł potrenować na leszczyńskim stadionie. Myślę, że nie będzie problemu potrenować także w innych pobliskich miastach. Przygotowanie sprzętu pozostaje w rodzinie? - Też. Też? - Więcej nie będę się wypowiadał na ten temat. Ale to ten sam mechanik, z którym współpracowałem w ubiegłym roku. Rozumiemy się dobrze, to jest najważniejsze. Ufamy sobie. Wyniki poszły do góry, a więc nie ma sensu dokonywać zmian. Indywidualne plany? - Przede wszystkim zawalczyć w indywidualnych mistrzostwach Polski. Ostatnio byłem szósty. W debiucie w pamiętanym finale we Wrocławiu (1995 rok) sięgnąłeś po brąz. Zapowiadało się na wielkie sukcesy. A tu cisza. - Posypały się kontuzje: ręka, noga i obojczyk. Następnie inne dolegliwości w okolicach kręgosłupa. Niestety czas nie stoi w miejscu. Zabrakło szczęścia w karierze? - Zdecydowanie. Myślę, że to jest dobry moment, aby odwrócić feralną kartę. Czas na najlepsze - na przysłowiową piankę (śmiech). Rafał Dobrucki (29 l.), wychowanek TS Polonia Piła. Licencję uzyskał w 1993 roku. Syn Zdzisława Dobruckiego, czołowego polskiego zawodnika lat 70-tych. Największy sukces ? wicemistrz świata juniorów (Mseno 1997). Uczestnik Grand Prix 2000 (21. miejsce). Zwycięzca Finału Kontynentalnego IMS (Wrocław 1999). Na koncie posiada 15 medali mistrzostw Polski. W tym cztery złote. Zdobywca Srebrnego (1995) i Brązowego (1995) Kasku. Reprezentant Polonii Piła (1993-2002) oraz Unii Leszno (2003-2005). Występował także w lidze duńskiej, niemieckiej, angielskiej i szwedzkiej. W tej ostatniej w barwach Kaparny Goeteborg zdobył złoty medal (2003). Leaureat Nagrody Fair Play (1996). Ksywa: Dobrus, Rafi Rozmawiał Grzegorz Drozd