Dariusz Wołowski, Interia: Mingma G powiedział kiedyś: "Wspinam się dla wszystkich Szerpów". W sobotę zaprowadził dziewiątkę Nepalczyków na ostatni niezdobyty zimą szczyt ośmiotysięczny. Zamykając ważny rozdział w historii himalaizmu. Andrzej Bargiel: - To bezsporny sukces. Poznałem Mingmę G i imponuje mi droga, którą przebył. Jego ojciec był przewodnikiem górskim, który stracił palce na Mount Evereście. Takich Szerpów jest wielu. Każdy z nas, kto wyjeżdżał w góry najwyższe, korzystał z ich pomocy. Cisi, serdeczni, oddani swojej misji zapewniania wsparcia klientom. Często z narażeniem własnego życia i zdrowia. Mingma G poszedł śladem ojca, ale z czasem założył własną agencję wspinaczkową. Pomagał dziesiątkom himalaistów z Zachodu realizować w górach swoje ambicje. Wielu z nich zbudowało swoją pozycję i zyskało światowy rozgłos dzięki wsparciu Szerpów. Dziś nadeszła historyczna chwila, gdy my wszyscy powinniśmy wstać i bić brawo Nepalczykom. Tak myślałem, że Andrzej Bargiel będzie jednym z nielicznych polskich himalaistów, których szczerze ucieszy dokonanie Szerpów. Teraz koledzy z programu Polski Himalaizm Zimowy przestaną pana nagabywać, by jechał pan z nimi zimą na K2. - Rozumiem, że pan żartuje. Ja mam na góry własny pomysł. Uważam, że każdy powinien w nich szukać swojej drogi, robić to, co mu przynosi satysfakcję. Jestem dziś raczej narciarzem ekstremalnym niż himalaistą. Co nie znaczy, że nie potrafię docenić tego, co dokonali Nepalczycy. Nie żal panu, że to nie Polacy weszli na K2 zimą jako pierwsi? - Może trochę żal. Sukces Nepalczyków niczego jednak polskim himalaistom nie ujmuje. Dokonali w górach najwyższych rzeczy wielkich - zdobyli zimą jako pierwsi 10 z 14 ośmiotysięczników. Zimowy podbój Himalajów i Karakorum zaczął się od Andrzeja Zawady. Nikt nie zabierze jemu i jego następcom miejsca w historii. Oni także korzystali jednak z usług Szerpów. Dziś jest okazja uhonorować tych ludzi, którzy przez dziesięciolecia stali w cieniu. Ośmiu z dziesięciu Nepalczyków używało prawdopodobnie wsparcia tlenowego przy zdobywaniu K2. Tylko Mingma G zapowiedział przed atakiem szczytowym, że z niego nie skorzysta, a Nirmal Purja po zejściu stwierdził, że nie użył butli z tlenem. Znany polski himalaista Adam Bielecki zauważył, że wspomaganie tlenem z butli jest w górach rodzajem dopingu. Wylała się na niego fala krytyki ludzi, którzy uznali go za zawistnika. - Sam widziałem, jak piekielnie mocny jest w górach Mingma G. To fenomen fizjologiczny. Nie było lepszego lidera, który mógł poprowadzić grupę Nepalczyków na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Nie chciałbym w żaden sposób umniejszać ich zasług. Co nie zmienia faktu, że wspinaczka z tlenem jest jednak znacznie łatwiejsza? - Oczywiście. Łatwiejsza i co ważniejsze bezpieczniejsza. Może lepiej iść na K2 z tlenem i przeżyć, niż bez tlenu i zginąć? Stawiam to pytanie jako człowiek, który chodzi w góry bez tlenu. Każdy z nas staje przed takim wyborem i każdy podejmuje własną decyzję. A może to my się mylimy i narażamy w górach na zbyt duże ryzyko? Może to Nepalczycy zachowują się bardziej racjonalnie? Znaczący był sposób w jaki zdobyli K2. Dogadało się 10 ludzi z trzech różnych wypraw. Weszli na górę razem, ci mocniejsi czekali pod szczytem na wolniejszych, by nikt kto pracował dla zespołu nie był pokrzywdzony. Tymczasem, jeśli przypomnimy sobie atmosferę podczas ostatniej polskiej narodowej wyprawy na K2 zimą 2018 roku, to jednak była daleka od ideału. Może po prostu potencjał ludzki naszego himalaizmu nie jest teraz wystarczający, by osiągać takie cele jak zimowe wejście na K2? Słowo "doping" zabrzmiało ostro. Czy było uzasadnione wobec Nepalczyków? - Dyskusja o tym, jak traktować w Himalajach i Karakorum wspomaganie tlenem jest czymś normalnym. W tym przypadku uznajmy jednak, że Szerpowie zdobyli K2 zimą po swojemu. Nie ma powodu, by umniejszać to, czego dokonali. W himalaizmie nie ma jednoznacznych reguł, każdy z nas ustala je sam dla siebie. Wspomniał pan o tym, że przez dziesięciolecia z usług Szerpów korzystali himalaiści z zagranicy. Najpierw ci, który podbijali najwyższe góry świata, potem turyści wysokogórscy z wypraw komercyjnych. Na wielu filmach z wypraw widać ludzi wychudzonych, źle ubranych, zabiedzonych, którzy dźwigają kilogramy sprzętu swoich klientów, a potem radośnie tańczą w obozie, by rozweselić przyjezdnych. Jak do tego doszło, że tragarze zmienili się w bohaterów górskich podbojów? - O Nepalczykach nie umiem myśleć inaczej niż ciepło. W wielu wyprawach mi pomogli, w ekstremalnych warunkach rodziły się przyjaźnie, naprawdę silne więzy. To są ludzie skromni, ale oddani. Potrafią docenić najdrobniejsze rzeczy. Mingma G to dobry przykład. Najpierw sam nosił sprzęt swoich klientów, potem założył agencję, aż wreszcie dojrzał do tego, by realizować w górach swoje ambicje. Nie wystarczyło mu już zarabianie pieniędzy, chciał wziąć udział w podboju gór u podnóży których urodził się i wychował. Zmieniła się jego mentalność. Przecież przygotowaniu zimowej wyprawy na K2 poświęcił wiele czasu i środków. Mógł w tym czasie zarabiać, ale on wolał poświęcić pieniądze, bo chciał spełniać marzenia. Jakie marzenia ma teraz Andrzej Bargiel? Wraca pan na Mount Everest, by zjechać na nartach z dachu świata? Nie udało się półtora roku temu, ale przecież do Karakorum na K2 też jeździł pan dwa razy, by dopiero za drugim dopiąć swego. - Jeszcze nie wiem, co będzie z Everestem. Chciałbym, żeby skończyła się pandemia, wtedy wszystko stałoby się prostsze. Mam na oku pewien piękny szczyt i myślę o zorganizowaniu wyprawy. Wróciłem właśnie z treningów w Szwajcarii, żeby znów stanąć na nogi. Dojść do siebie po chorobie, bo koronawirus skazał mnie na sześć tygodni więzienia. Jestem człowiekiem, który nigdy nie chorował, ani razu w życiu nie brałem antybiotyków. Teraz mnie dopadło. I było naprawdę ciężko. Póki co próbuję wrócić do normalności. Rozmawiał Dariusz Wołowski