Piotr Staruchowicz, pseudonim "Staruch", z pozoru szary obywatel RP, staje się powoli bohaterem narodowym. To właśnie on, właściwie w pojedynkę, zdołał udowodnić nam, że prawo i porządek w Polsce tak naprawdę nie istnieją. Kilka tygodni temu wszedł do tunelu stadionu Legii i uderzył w twarz piłkarza Jakuba Rzeźniczaka. Ochrona nie interweniowała, grzecznie wyprowadzając go ze stadionu. Następnego dnia oficjalny klub kibica Legii ogłosił, że pobity i bijący spotkali się, uścisnęli sobie dłonie i załatwili sprawę ku chwale i dla dobra stołecznego klubu. Kabaretowa logika Zmuszone przez wielką medialną awanturę, którą wywołał ten cios, władze Legii odwiesiły "Staruchowi" zakaz stadionowy. Nie może bywać na meczach Ekstraklasy. W dodatku klub ze stolicy pozwał go do sądu za pobicie piłkarza (swojego pracownika). Na pierwszej rozprawie Staruchowicz się nie stawił przysyłając zwolnienie lekarskie i informację, że stan jego zdrowia wymaga pobytu w szpitalu. Jakiś lekarz bez skrupułów wystawił lewy dokument, bo dwa dni później, "Staruch" w szpitalu być już nie musiał. Kierował dopingiem fanów Legii na półfinale Pucharu Polski z Lechią. Dlaczego został wpuszczony na stadion w Gdańsku? Bo to była gra o Puchar Polski, a on ma zakaz wchodzenia na mecze ligowe. Ta sama "kabaretowa logika" zadziałała przy okazji finału. Co więcej: Komenda Stołeczna Policji w Warszawie w specjalnym piśmie sama poprosiła PZPN o to, by sprzedał Staruchowiczowi bilet na to wyjątkowe spotkanie. PZPN prośbę policji spełnił, poprzez Legię, która pośredniczyła w transakcji nie mając prawa odmówić mu tej wejściówki. Nawet premier za krótki na "Starucha" Zasługi i wpływy Staruchowicza są jak widać wielkie. Skompromitował PZPN, skompromitował policję, skompromitował rządową akcję walki z chuligaństwem na stadionach firmowaną przez premiera Donalda Tuska. Sprawa nie jest banalna, dotyczy bezpieczeństwa na stadionach podczas Euro 2012, okazuje się jednak, że nawet zakochany w piłce premier kraju jest za krótki na "Starucha" i jemu podobnych. Kto jest winien zamieszek w Bydgoszczy, podczas których "Staruch" znów dzielnie dowodził pseudokibicami Legii? PZPN mówi, że policja. Prezes Grzegorz Lato i sekretarz związku Zdzisław Kręcina są oburzeni jej bezradnością uznając, że zadowoliła się demonstracją siły. Policja jest oczywiście oburzona na PZPN, bo poproszona o zaakceptowanie tego stadionu, jako miejsca rozegrania finału Pucharu Polski, wystawiła opinię negatywną. Uznała, że obiekt nie nadaje się do rozegrania meczu podwyższonego ryzyka. Na swoją reputację "Staruch" i jego koledzy z Legii oraz ich wielcy wrogowie z Lecha pracowali przecież latami. Ping-pong bezradności PZPN wiedział jednak lepiej, finał zorganizował tam gdzie chciał, a teraz twierdzi, że nie dało się przewidzieć, iż przyjadą na niego nie ludzie, ale bandyci. Czyli klasyczny ping-pong bezradności, który oglądamy od lat, kiedy tylko naszym pseudokibicom zechce się gdzieś narozrabiać, kogoś pobić lub coś zniszczyć. Ale powtórzmy: tak naprawdę "Staruch" i jemu podobni związani z Legią, Lechem i innymi polskimi klubami wykonali całkiem niezłą robotę. Uzmysłowili nam, że w szacownych instytucjach prawo nie jest przestrzegane, logika nie działa, lekarze bezkarnie wystawiają lewe dokumenty, po to tylko, by kilkuset facetów przyszło na stadion się pobić. Kiedy jednak zadamy proste pytanie: "czy Polska jest gotowa do Euro 2012?", wszyscy: premier Tusk, prezes Lato, komendant policji powiedzą zgodnym chórem, że oczywiście. Ja chciałbym jednak wiedzieć, co na ten temat myśli "Staruch"? Dla mnie jest on w Polsce autorytetem nr 1. To on najczęściej bywa na naszych stadionach i jego wpływ na polski futbol jest największy. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu - Kliknij!</a> <a href="http://sport.interia.pl/euro-2012/news/tusk-nie-ustapimy-w-walce-z-chuliganami,1633215">Tusk: Nie ustąpimy w walce z chuliganami</a>