Caroline Wozniacki, 20-letnia duńska tenisistka i liderka rankingu WTA, zakończyła swoją tegoroczną przygodę z French Open - gdzie miała nadzieję wywalczyć swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł - na etapie 3. rundy. Wozniacki, córka polskich imigrantów, mieszka obecnie w Monako. W ubiegłym tygodniu, jeszcze przed rozpoczęciem turnieju na kortach imienia Rolanda Garrosa, udzieliła wywiadu Christopherowi Clareyowi, reprezentującemu "The International Herald Tribune" i "The New York Times". Twoje konto na Twitterze przypomina, że ostatni czas był dla ciebie wyjątkowy, jeśli chodzi o spotkania z politycznymi dygnitarzami: spotkałaś się m.in. z premierem Tajlandii i prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jaki jest dla ciebie ten rok? Caroline Wozniacki: Jak dotąd - bardzo ciekawy. Dzieje się wiele rzeczy. To miło, kiedy coś się dzieje również poza kortem, a ty masz okazję wesoło spędzić czas. Niedawno pojechałam na kilka dni do Monaco; byłam też przez jeden dzień na festiwalu w Cannes. Chciałam się zwyczajnie rozerwać i pobyć z przyjaciółmi. Z kolei w Madrycie spotkałam się z zawodnikami FC Liverpool. Kibicujesz Liverpoolowi, prawda? - Dokładnie tak. To fascynujące. Niesamowite, jak wiele osób interesuje się tenisem; jak wiele osób lubi oglądać ten sport. Zawsze wiedziałam, że to jedna z najpopularniejszych dyscyplin, jeśli chodzi o sport kobiet, ale też sądzę, że jego popularność bierze się stąd, że mnóstwo ludzi lubi pograć sobie amatorsko w czasie urlopu lub przy jakiejkolwiek innej okazji. Zaskakuje mnie poziom ogólnej wiedzy na temat tej dyscypliny. Co wyniosłaś z tych wszystkich spotkań? - Muszę uczciwie powiedzieć, że największe wrażenie wywarli na mnie moi koledzy-sportowcy, ponieważ w takich sytuacjach bez problemu można nawiązać z nimi rozmowę, wymienić się doświadczeniami i dowiedzieć się co nieco na temat świata, w którym się obracają. W przypadku takiej osoby, jak ja, która kibicuje Liverpoolowi czy Barcelonie - która jest moim ulubionym zespołem w lidze hiszpańskiej - samo spotkanie z tymi graczami, rozmowa z nimi, możliwość poznania ich czy to, że przyjdą oni na jeden czy dwa moje mecze, jest czymś szczególnym. Wiesz, to ciekawe. Idziesz z nimi na kolację - i nagle zaczynasz z nimi rozmawiać, bo przecież oni też są młodzi, no i mamy trochę wspólnych tematów. Zapewne łatwiej jest odnaleźć się w takim towarzystwie, niż w obecności przywódcy państwa w średnim wieku? - No, cóż - to oczywiście też wielkie przeżycie, ale zupełnie innego rodzaju. Z innymi sportowcami możesz się w pewien sposób zaprzyjaźnić. Decydują o tym różne drobne rzeczy. Fajnie jest móc się dowiedzieć, w jaki sposób tacy piłkarze funkcjonują jako drużyna, jak wyglądają ich treningi, praca, planowanie. To coś zupełnie innego, niż w przypadku indywidualnych dyscyplin. Ciekawe jest również to, co robią przed meczem czy po meczu, w jaki sposób się regenerują. To wiedza, która może się przydać także mnie samej. Mówisz jak zawodniczka, która uprawia konkurencję zespołową. Twój tata był zawodowym piłkarzem, grającym w duńskiej lidze. Tą samą drogą poszedł twój brat. Twoja mama była siatkarką. A ty? - Zdecydowanie mogłabym uprawiać jakiś sport zespołowy, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Lubię, kiedy jest wokół mnie dużo ludzi, zwłaszcza, jeśli są to fajne osoby. Czułabym się samotna, uprawiając sport indywidualny, jakim jest tenis, gdyby nie przyjaciele towarzyszącymi mi "w trasie". Umiem rozpoznawać, kto naprawdę jest moim przyjacielem, a kto kręci się przy mnie tylko dlatego, że dobrze mi idzie. Do moich największych przyjaciółek zaliczam Wiktorię Azarenko. W tej grupie jest również Sorana Cirstea - można powiedzieć, że dorastałyśmy razem jako zawodniczki, a ja dziś z radością przyjmuje ich dobre wyniki. Możemy razem grać; często też wspólnie podróżujemy i wspólnie jeździmy na wakacje. Dla mnie przyjaźń wiąże się z szacunkiem. Rodzice zawsze powtarzali mi, że powinnam szanować innych i traktować ich tak, jak sama chciałabym być przez nich traktowana. Gdybym tylko pokazywała się tu czy tam, nie mówiąc nikomu "cześć"... Cóż, teraz może i idzie mi dobrze, ale pewnego dnia, prędzej czy później, przyjdzie spadek formy. Jest takie powiedzenie - w drodze na szczyt musisz zachowywać się w stosunku do ludzi tak, jak chciałabyś, żeby oni cię traktowali, kiedy będziesz spadać w dół. Dobrze powiedziane. - Tak. Sądzę, że nie zmieniłam się jako osoba. Wciąż jestem tym samym człowiekiem, robię to, co robiłam, mam tych samych przyjaciół - rzecz jasna, z uwagi na pozycję, jaką zajmuję, trochę więcej się w moim życiu dzieje. Mam to szczęście, że mogę podróżować po całym świecie; mam to szczęście, że jestem numerem 1 w rankingu światowym i jestem w stanie utrzymywać się z mojego hobby - ponieważ na początku było to hobby właśnie. Chciałam grać w tenisa dla zabawy, a tu nagle sprawy zaczęły przybierać coraz poważniejszy obrót. Czy czasami nie frustruje cię ten aspekt bezwzględnego indywidualizmu w tym sporcie? - Szczerze mówiąc, podoba mi się to, że tenis jest konkurencją indywidualną. W tym sporcie nikt nie mówi mi "Nie jesteś wystarczająco dobra", "Zmień pozycję", czy coś w tym rodzaju. Podoba mi się to, że sama jestem sobie szefem, a na korcie to do mnie należy podejmowanie decyzji. Oczywiście, są takie chwile, że brakuje ci drużyny, na którą możesz zwalić winę w przypadku przegranej: "To nie byłam ja; to zespół". Jednocześnie jednak uważam, że tenis jako sport indywidualny jest bardzo wymagający. Każdego dnia zawodnik jest obserwowany. Nie można się ukryć - nawet podczas treningów, nie wspominając już o meczach. W tenisie nie chodzi o artyzm osiągniętego wyniku, tylko o wygraną. - Czasami wydaje mi się, że z zewnątrz wydaje się to łatwiejsze, niż jest w istocie. Ja sama, moja ekipa, moja rodzina - wszyscy wiemy, jak ciężko pracuję na korcie i poza nim, jakie zobowiązania zawodnik ma poza kortem... Ludzie czasami nie zdają sobie chyba jednak sprawy, że nie sprowadza się to tylko do tego, że wychodzisz na kort, pograsz sobie trochę, a po ewentualnej przegranej wstajesz, otrzepujesz się i wracasz następnego dnia. Zawodnik jest człowiekiem, nie maszyną. Nie może każdego dnia grać na sto procent swoich możliwości. Nie da się wygrać każdego spotkania. OK, Novakowi (Djokoviciowi - przyp. red.) idzie teraz całkiem nieźle - wygrywa każdy mecz. Ogrywając nawet Nadala na kortach ziemnych, wygrywając sety do sześciu... - To niewiarygodne. Zwłaszcza po tym szalonym meczu, który dzień wcześniej rozegrał w Rzymie z Andym Murrayem. Żartowaliśmy sobie nawet na ten temat - znamy się, mieszkamy po sąsiedzku w Monako. Novak mówi do mnie: "O, dobrze ci idzie". A ja mu na to: "Tak, dobrze mi idzie, i jak dotąd był to chyba udany sezon, ale nagle oglądam się za siebie, patrzę - i widzę, że ten koleś nazwiskiem Djoković wygrywa wszystko. Na jego tle wyglądam słabo". A Novak odpowiada: "No tak, ale ja nie jestem numerem 1" - na co ja mówię "Dobra, nie jesteś, ale będziesz".