W zaplanowanym na godz. 23 czasu polskiego finale nowojorskiej imprezy, ostatniej w tym roku odsłony Wielkiego Szlema, zmierzą się rozstawiony z numerem 14. Chorwat Marin Cilić i grający z "10" Japończyk Kei Nishikori. Po raz pierwszy od dziewięciu lat w decydującym spotkaniu turnieju ten rangi zabraknie tenisisty z "Wielkiej Czwórki", czyli Serba Novaka Djokovica, Szwajcara Rogera Federera, Hiszpana Rafaela Nadala i Brytyjczyka Andy'ego Murraya. - Przez ostatnie lata rzeczywiście rzadko wpuszczali oni do finału kogoś spoza swojego grona. Za moich czasów też tak było - dominowali Amerykanie Jimmy Connors i John McEnroe, potem pojawił się Niemiec Boris Becker. To, co obserwujemy teraz, na pewno nie jest jeszcze jak u kobiet stałym trendem, ale też nie należy tego postrzegać jako coś bardzo wyjątkowego - powiedział Fibak. Słynny przed laty polski tenisista zalecił, by wstrzymać się z przewidywaniami, czy u singlistów w najbliższej przyszłości coraz częściej faworyci będą przegrywać z młodymi zawodnikami spoza ścisłej czołówki rankingu ATP. - Do kolejnego Wielkiego Szlema mamy prawie pół roku i poczekajmy z ocenami. Tenisiści złapią trochę oddechu, reszta sezonu to już krótsze mecze, mniej wymagające fizycznie. Trzeba jednak liczyć się z tym, że może nastąpić zmiana warty. Federer ma czwórkę dzieci, Djokovic niedługo zostanie ojcem, Nadala trapią kontuzje, a Murray wciąż nie doszedł do siebie po operacji pleców. Są też inne powody - nagrody są coraz wyższe, więc wzrasta mobilizacja u reszty - argumentował. Jak zaznaczył, wszyscy spodziewali się, że w poniedziałkowy wieczór przyjdzie im oglądać pojedynek lidera światowego rankingu Djokovicia z Federerem, turniejową "dwójką". Serb przegrał jednak w czterech partiach z Nishikorim, a Szwajcar nie zdołał zapisać na swoim koncie nawet seta w meczu z Cilicem. - Współczuję organizatorom, stacjom telewizyjnym i kibicom, bo wszyscy mieli wielki apetyt na mecz Djokovicia z Federerem. Dla tenisa to jednak świetnie, że spotkają się w nim ich półfinałowi rywale. To bowiem dowód na to, że dzięki ciężkiej pracy i włożonemu w treningi wysiłkowi można dotrzeć do finału, mimo niższej pozycji w rankingu. Spodziewam się fascynującego spotkania - podkreślił 15-krotny zwycięzca turniejów ATP w singlu. Zdaniem Fibaka, ten mecz - ze względu na sporą różnicę warunków fizycznych Japończyka i Chorwata - można określić mianem starcia Dawida z Goliatem. Nie oznacza to jednak, że uważa potężniej zbudowanego Cilicia za faworyta tego pojedynku. - Obaj mieli czas, by wypocząć przed decydującym starciem. Wydaje mi się więc, że nie będzie miało znaczenia to, że Japończyk ma w nogach dwa wcześniejsze mecze pięciosetowe. Zresztą w półfinale żaden z nich nie miał kłopotów z odniesieniem zwycięstwa. Z jednej strony trudno było przewidzieć, że Cilić zagra mecz życia, ale ja spodziewałem się, że Djoković może mieć kłopoty. Ich spotkanie wyznaczono na godz. 12 miejscowego czasu. Doradzałem kilkakrotnie Serbowi podczas różnych turniejów i wiem, że tak wczesne rozpoczynanie gry jest dla niego bardzo niewygodne. Wiąże się to ze wstawaniem o godz. 7 rano, co nie przychodzi mu łatwo - dodał. Czterokrotny ćwierćfinalista Wielkiego Szlema w grze pojedynczej przyznał, że gdy obserwuje ostatnie sukcesy niespełna 26-letniego Chorwata, to na myśl przychodzi mu Jerzy Janowicz. Według niego łodzianin dysponuje podobnymi warunkami fizycznymi i potencjałem, co finalista US Open. - Rok temu wymieniano w jednym szeregu Jerzego, Cilicia, Nishikoriego oraz Bułgara Grigora Dimitrowa jako tenisistów, którzy mogą przebić się do Top 10 światowej listy i grać w finale Wielkiego Szlema. Reszcie się udało lub jest tego blisko, a Janowiczowi nie i dziś już nikt o nim nie wspomina - podkreślił. Fibak zaznaczył, że Chorwat powinien stać się dla młodszego o dwa lata łodzianina przykładem. - Cilić postawił na pełny profesjonalizm, zarówno na korcie, jak i prywatnie. Jerzy zaś stara się i walczy, ale życiowo jeszcze nie jest gotowy - podkreślił.