Mecz Piter zakończył się jako pierwszy ze wszystkich 14 wyznaczonych na godzinę 11.30, czyli na otwarcie drugiego dnia londyńskiego turnieju. Trwał niespełna półtorej godziny, wbrew tradycji dość ciasnego kortu numer 18. To właśnie tu ze względu na niekorzystną pogodę przez trzy dni - między 22 a 24 czerwca 2010 roku - rywalizowali w sumie przez 11 godzin i pięć minut Amerykanin John Isner z Francuzem Nicolasem Mahutem w pierwszej rundzie. Zawodnik z USA wygrał wówczas piątego seta 70:68. - Wyszłam na kort z dobrym nastawieniem i chciałam wygrać. Jednak na początku grałam zbyt emocjonalnie i nerwowo, a z zawodniczką reprezentującą tak się nie da. Szybko zyskała przewagę i mi uciekła. Być może, gdybym wykorzystała piłkę na 2:0, to wynik byłby inny, ale nie wyszło i nie udało mi się jej potem dogonić. Natomiast w drugim secie zagrałam już swój tenis, po prostu byłam sobą. Było dużo walki, ale nie udało się niestety - powiedziała po porażce Piter. Tenisistka z Poznania dopiero po raz trzeci znalazła się w głównej drabince singla w Wielkim Szlemie. Po raz pierwszy udało jej się to w styczniowym Australian Open, a także przed miesiącem w Roland Garros. Zarówno w Melbourne, jak i w Paryżu czy Londynie przegrała pierwsze mecze z rozstawionymi rywalkami. - No nie da się ukryć, że nie miałam w dotychczas szczęścia w losowaniu, ale z drugiej strony w Wielkim Szlemie nie ma łatwych rywalek wśród rozstawionych. Po prostu pozostaje mi wyciągnąć wnioski, jeszcze ciężej pracować, nauczyć się wygrywać takie mecze no i iść do przodu. Teraz czekają mnie starty w trzech mniejszych turniejach WTA Tour w Bukareszcie, Bastad i Baku, a potem ruszam do Stanów Zjednoczonych. Przed US Open zagram tam chyba tylko w Cincinnati, ale jeszcze zobaczymy - uważa Piter. Równolegle z nią swoje pierwsze mecze w tegorocznym Wimbledonie rozpoczęło trzech Polaków: Jerzy Janowicz (nr 15.), Łukasz Kubot i Michał Przysiężny. Ich pojedynki wciąż trwają. Londyn, w którym aurę określa się najczęściej słowami "typowa angielska pogoda", zaskoczył we wtorek upalną pogodą. Na godzinę przed rozpoczęciem pierwszych gier spiker tradycyjnie poinformował przez głośniki o otwarciu bram dla kibiców, nieco zmienioną formułką: "Gorąco witam wszystkich w ten nieznośnie gorący dzień i życzę wielu gorących meczów tenisowych dzisiaj". Jednak, żeby nie było zbyt sielankowo, krótką przemowę powitalną zakończył iście brytyjską puentą czy ostrzeżeniem: "Jeśli się dzisiaj za mocno spieczecie na słońcu nie traćcie nadziei, podobno po południu przyjdzie lekki przelotny deszcz!". Te prognozy meteorologów mogą dotknąć Urszuli Radwańskiej, która dopiero w czwartym pojedynku na korcie numer dwa spotka się w pierwszej rundzie z Niemką polskiego pochodzenia - Angelique Kerber, rozstawioną z numerem dziewiątym. Wcześniej, w drugim meczu na tym samym korcie, grę przerwaną w poniedziałek wieczorem przed deszcz dokańcza jej starsza siostra Agnieszka. Rozstawiona z "czwórką" krakowianka prowadzi 4:2 w pierwszym secie z Rumunką Andreeą Mitu, dzięki jednemu przełamaniu serwisu rywalki w szóstym gemie, ostatnim przed tym, jak musiały się w pośpiechu udać do szatni. Deszcz jest jedną z "uświęconych" tradycji wimbledońskich, podobnie jak fakt, iż rywalizację na Korcie Centralnym w pierwszym dniu turnieju otwiera zawsze mecz obrońcy tytułu wśród mężczyzn. We wtorek jako pierwsza na największy z obiektów przy Church Road wychodzi triumfatorka poprzedniej edycji. "Z przykrością muszę powiedzieć, że tym razem do tego nie dojdzie, bowiem zwyciężczyni sprzed roku - Marion Bartoli zakończyła po tamtym sukcesie karierę. Będzie tu dzisiaj z nami, ale tylko na trybunach. Za to obowiązki mistrzyni przejmie, w zastępstwie, jej finałowa przeciwniczka Sabine Lisicki" - poinformował oficjalny spiker zawodów tłumy kibiców już przed południem. Rywalką rozstawionej z numerem 19. Lisicki, której rodzice wyemigrowali dawno temu z Polski, jest Julia Gliszko z Izraela. Z Londynu Tomasz Dobiecki