W sobotę pańska córka, piąta rakieta świata, zagra w trzeciej rundzie Wimbledonu z Włoszką Camilą Giorgi. W dwóch poprzednich spotkaniach awans nie przychodził jej tak łatwo, jak można byłoby założyć.Piotr Wozniacki: - Jeśli chodzi o drugą rundę z Czeszką Denisą Allertovą, to jak prowadzisz 6:1, 5:1, to powinieneś szybko skończyć mecz. Karolina chciała skończyć, ale nie chciała grać i to ta różnica. W takiej sytuacji, gdy prowadzi grę, to nie może tych piłek oddawać.- Rywalka musiałaby grać kosmiczny tenis, a ona po prostu nie robiła błędów, uderzała solidnie. Nic poza tym. A Karolina zaczęła się denerwować, wyleciało jej z głowy wszystko, co ćwiczyliśmy pod względem taktycznym przed meczem i doszło do tie-breaka. Szczęśliwie dokończyliśmy ten mecz wolą walki i trochę chyba doświadczeniem.Uważa pan to za niepokojący sygnał czy to po prostu kwestia wchodzenia w turniej?- Owszem, zdarzają się takie sytuacje. Ona musi z tego wyciągnąć wnioski. Tak jak w pierwszym meczu zaczęła od 1:4 z Chinką Zheng Saisai, ale na szczęście później ruszyła i wygrała tę partię 7:5. Z Allertovą z kolei stworzyła sobie luksusową sytuację, potem zaczęła niepotrzebnie kombinować.W półfinale turnieju w Eastbourne, który stanowił ostatni sprawdzian przed wielkoszlemowymi zmaganiami w Londynie, córka skreczowała z powodu bólu pleców. Ten uraz wciąż jej dokucza?- Każdego zawsze coś boli. Nawet, gdyby to było coś poważniejszego, gdy wychodzisz na kort, to grasz, bo działa adrenalina itp. Po Wimbledonie będzie miała czas na relaks i całkowity odpoczynek. A teraz człowiek wychodzi na kort, żeby wygrać. Jak już jesteś na nim, nie możesz zwalać winy na to, że coś cię tam bolało. To niepoważne. Jak już wychodzisz, musisz dać z siebie wszystko.Wydaje się, że pan - na tle reszty sztabu - reaguje podczas pojedynków córki dość spokojnie na przebieg wydarzeń. Po tylu latach w roli jej szkoleniowca przyzwyczaił się pan do tych emocji i stąd to opanowanie?- W środku na pewno nie jestem spokojny. Jeśli chodzi o zewnętrzny odbiór, to staram się być opanowany, by nie denerwować swojej zawodniczki, by wiedziała, że jest wszystko w porządku. Nie zawsze się to udaje.Da się zauważyć, że córka często zerka w pana kierunku - zarówno po udanych, jak i po słabszych zagraniach. To efekt wypracowany podczas waszej współpracy? Niektóre zawodniczki zamykają się jakby w swoim świecie podczas meczów i nie utrzymują zbytnio kontaktu wzrokowego z trenerem.- U nas zawsze tak było, bo od dziecka jesteśmy razem. To moja córka i wiadomo, że taka współpraca jest na dobre i na złe. Tak było, jest i chyba już zostanie.Wraz dojrzewaniem tenisistek jest coraz mniej duetów, gdzie ojciec i córka funkcjonują jako trener i zawodniczka. Te drogi z czasem się rozchodzą. Co jest przyczyną tego, że w rodzinie Wozniackich taki system nadal się sprawdza?- To żaden sekret. Próbowaliśmy, by Karolina pracowała z kimś innym, bo czasem chciałoby się odpocząć od touru, od tego wszystkiego. To jednak jest wymagająca praca, a już zwłaszcza gdy dotyczy dziecka. Okazało się jednak, że to nie było to. Karolina sama uznała, że jak ma grać w tenisa, to ja mam ją trenować. A to ona decyduje, nie ja.To chyba odwrócenie typowej relacji rodzic-dziecko, gdzie to zazwyczaj ten pierwszy ma decydujący głos.- Tu nawet nie chodzi o to, że to moje dziecko. Ona gra i wybiera, kogo chce mieć w swoim teamie. Dopóki chce, bym w nim był, nie mam innego wyjścia. Gdyby to był zawodnik spoza rodziny, to bym powiedział "sorry, ale biorę roczny czy dwuletni urlop i odcinam się". Ale tutaj nie ma jak. To z jednej strony przyjemne, że chce mnie jako trenera, z drugiej naprawdę kawałek ciężkiej pracy. Ten, kto tego nie przeżył, na pewno tego nie zrozumie. - Wszystkim rodzicom życzę, by pomagali dzieciom, ale radzę, by trzymali się jak najdalej od trenowania ich na dalszym etapie rozwoju tenisisty. To indywidualny sport i wszystkich meczów nie wygrasz. Dużo rzeczy może być przyjemnych, jednak rodzic może mieć inną rolę - menedżera, pomocnika. A lepiej, żeby ktoś chłodnym - stojąc z boku i znając się na tenisie - poprowadził gracza. Nie zawsze się to jednak udaje. Jesteście państwo w stanie całkowicie oddzielić tzw. życie zawodowe od prywatnego? Czy zdarza się jednak poruszyć jakiś tenisowy temat podczas spotkań w gronie rodzinnym? - W domu w ogóle nie rozmawiamy o tenisie. Gdy jesteśmy na korcie, to jest tenis, ale poza kortem go nie ma. W domu każdy ma obowiązki, którymi ma się zająć i tyle. Córka podobno ma smykałkę do piłki nożnej. Jako były piłkarz wprowadza pan do treningu elementy tego sportu? - Kiedyś graliśmy często w siatkonogę. Teraz już mniej, za to rzucamy więcej piłką od futbolu amerykańskiego, co jest związane z kolei z tym, by rozgrzewała barki i poprawiła serwis. Zawodnicy często wspominają o magii Wimbledonu na tle innych turniejów. Dla trenerów również jest to wyjątkowa impreza? - Wyjątkowe jest to, że gramy na trawie w miejscu, w którym grało się także 100 lat temu. Jak widać nic się tu w większości nie zmienia. Poza kortami, bo pod tym względem idzie się z postępem czasu. Wszystko inne jest konserwatywne jak dawniej - choćby białe stroje. Myślę, że u każdego zawodnika, gdyby robił klasyfikację, to Wimbledon będzie numerem jeden. A dalej? - Dalej uszeregowałbym US Open, Roland Garros i Australian Open. W USA jest "big show" i dużo ludzi. A Paryż i Melbourne umieściłbym w następnej kolejności, ale są one równie ważne pod względem sportowym. Obojętnie który z tych turniejów chciałbym, żeby Karolina wygrała. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek