"Good save Andy Murray for England!" - można przeczytać na czołówce kolumn sportowych w "The Daily Mail" pod zdjęciem Murraya trzymającego w rękach puchar za zwycięstwo w Wimbledonie w 2013 rok. Poniżej, w krótkim tekście oceniającym szanse 29-letniego Szkota na powtórkę wyniku osiągniętego przed trzema laty na kortach przy Church Road, można znaleźć więcej niepokojących pytań, niż spekulacji typowo sportowych. "Co się stanie, jeśli Szkocja przeprowadzi szybko własne referendum i sprzeciwi się wyjściu z Unii Europejskiej? Czy w przyszłym roku Murray będzie grał w barwach Szkocji, a nie Wielkiej Brytanii?" - pyta autor. Nie dziwi taka niepewność, bowiem z poszczególnych krajów wchodzących w skład Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, właśnie Szkoci opowiedzieli się w czwartkowym referendum na temat Britexitu zdecydowanie (około 60 procent) za pozostaniem w zjednoczonej Europie. Szkocki rząd już w piątek zapowiedział, że będzie przekonywał UE do uwzględnienia tego wyniku głosowania, a nawet gotów jest powtórzyć je tylko na terenie swojego kraju. Paradoks sytuacji z Murrayem polega na tym, że zanim wygrał Wimbledon w 2013 roku, w angielskiej prasie opisującej jego występy na londyńskiej trawie był zawsze Brytyjczykiem, aż do momentu, gdy zawodził nadzieje miejscowych kibiców. Po każdej rozczarowującej porażce w publikacjach był już tylko Szkotem, czyli - w powszechnym rozumieniu - obywatelem ciut gorszej kategorii. Po ogłoszeniu wyników czwartkowego referendum na nowo, i to mocno, ożyły nacjonalistyczne i separatystyczne nastroje wśród Szkotów, którzy nie chcą rozbratu z Unią Europejską. W poniedziałkowym "The Daily Telegraph" można przeczytać o tym, że podczas tegorocznego Wimbledonu spodziewane są ostentacyjne "występy" szkockich kibiców, wspierających "swojego rodaka Murraya". Jak twierdzi dziennikarz - powołując się na nieoficjalne źródła - londyńska policja przygotowuje się na ewentualne "spięcia" pomiędzy szkockimi i brytyjskimi fanami. Trudno się dziwić tej ostrożności, ponieważ we wtorek w drugim meczu na korcie centralnym Murray, który wychował się w szkockim Dunblane, spotyka się z "rodowitym" Anglikiem Liamem Broadym, pochodzącym ze Stockport, położonym na przedmieściach Manchesteru. Przed zawodnikami gospodarzy, rywalizację w drugim dniu Wimbledonu na korcie centralnym rozpocznie Serena Williams (nr 1.). Broniąca tytułu sprzed roku Amerykanka spotka się ze Szwajcarką Amrą Sadikovic. Na koniec dnia zagrają tam też Rosjanka Swietłana Kuzniecowa (13.) i Dunka Caroline Wozniacki, była liderka rankingu WTA Tour. W sumie obsada pojedynków na korcie centralnym nie budzi zastrzeżeń, bo mecz wracającej do formy Wozniacki z Kuzniecową zapowiada się interesująco. Jednak ułożony na wtorek plan gier nie uwolnił się od bieżących wydarzeń politycznych oraz nieoczekiwanie obudzonych antypolskich nastrojów na Wyspach Brytyjskich. W internecie można spotkać się z licznymi komentarzami, że organizatorzy skrzywdzili Agnieszkę Radwańską (nr 3.), której mecz z Ukrainką Kateryną Kozłową wyznaczyli dopiero na trzecim co do wielkości obiekcie przy Church Road - korcie numer dwa. Będzie to trzecie spotkanie na nim, bowiem wcześniej zagrają tam Australijczyk Nick Kyrgios (15.) z Czechem Radkiem Stepankiem oraz inny Australijczyk Bernard Tomic (18.) z Hiszpanem Fernando Verdasco. Czy faktycznie należy się w tym doszukiwać złośliwości? Prawdopodobnie nie, bo na korcie nr 1 wyznaczono na wtorek gry z udziałem Szwajcara Stana Wawrinki (nr 4.), Brytyjki Johanny Konty (16) oraz Czeszki Petry Kvitovej (10.). Ta ostatnia owszem jest obecnie niżej notowana w rankingu od krakowianki, ale jednak dwukrotnie wygrywała Wimbledon (2011 i 2014), a Polka była tu raz w finale (2012, kiedy przegrała z Sereną Williams).