Można też powiedzieć, że był to też poniekąd korespondencyjny pojedynek dwóch przyjaciół, byłych chorwackich tenisistów, którzy na korcie centralnym zasiedli w środę w przeciwnych boksach zawodniczych, jako trenerzy-koordynatorzy w teamach szkoleniowych. Tę cichą rywalizację wygrał tym razem Ivan Ljubiczić, który w szerokiej ławce trenerów Federera zastąpił w tym roku Szweda Stefana Edberga, a przegranym okazał się Goran Ivaniszević, triumfator Wimbledonu 200, który od trzech sezonów pomaga Cziliciowi. Ivaniszević i Ljubiczić jeszcze do niedawna występowali razem jako debel w turniejach legend tenisa, rozgrywanych podczas imprez Wielkiego Szlema. Jednak tym razem tylko pierwszy nich rywalizuje w gronie weteranów, w parze ze Szwedem Thomasem Enqvistem. - Nie moglibyśmy z Ivanem sobie pozwolić na wspólną grę na korcie, bo jak znam brytyjskie gazety, to pisałyby, że nie ustalamy wspólnej strategii dla naszego debla, tylko knujemy coś za plecami Rogera i Marina. A tak nikt nie może nam niczego zarzucić, no chyba, że jakiś paparazzi zrobił nam zdjęcia podczas wczorajszej kolacji w centrum Londynu. Oczywiście żartuję, bo przecież ja nie znam Ivana, nigdy z nim nie rozmawiałem i nie grałem w tenisa. Wierzysz mi? - powiedział Interii ze śmiechem Ivaniszević. Ale zostawmy drugoplanowych aktorów i wróćmy do głównych bohaterów widowiska, czyli Federera i Czilicia. Przed meczem wszystko przemawiało na korzyść Szwajcara, który w drodze do ćwierćfinału nie stracił seta, a także miał zdecydowanie korzystny bilans 5-1, choć nigdy jeszcze nie trafili na siebie na trawie. Pierwszy set przyniósł walkę punkt, za punkt, serwis za serwis, gem za gem, a skutkiem był brak przełamań i tie-break, w którym Federer wyraźnie zgubił koncentrację i przegrał go 4-7. W drugim kluczowe okazało się jedyne przełamanie podania Szwajcara tuż na 1:2, po którym Czilić utrzymał przewagę jednego "breaka" do końca. W tym okresie, chwilami wręcz demolował przeciwnika, atomowym serwisem. Podobnie jak w pierwszej partii, również w trzeciej, obaj tenisiści dość pewnie utrzymywali swoje podania, choć w połowie seta, przy stanie 3:3, nie obyło się bez dużych emocji i wówczas losy pojedynku dosłownie zawisły na włosku. Siódmy gem w tenisie, gdy dochodzi do przełamania serwisu, jest nazywany "gemem lacostowskim", od nazwiska francuskiego mistrza tenisa, który ponad osiem dekad temu specjalizował się właśnie w zdobywaniu "breaków’ w tym momencie seta. Dlatego, kiedy przy stanie 3:3 w trzecim secie i podaniu tenisisty z Bazylei na tablicy pojawił się wynik 0-40 na twarzach jego trenerów można było dostrzec przerażenie, z trudem ukrywane poprzez nerwowo opuszczone głowy. Jednak Szwajcar wygrał następne pięć piłek i wyszedł z opresji, która mogła oznaczać nieuchronny koniec. W kolejnym gemie nerwy udzieliły się Cziliciowi, którego nagle zawiódł całkowicie serwis, najpotężniejsza jego broń. Przy pierwszym "break" poincie popełnił podwójny błąd i zrobiło się 3:5 dla rywala. Zaraz potem Federer rozstrzygnął losy partii, wykorzystując pierwszego setbola bardzo efektownie, bo jednoręcznym bekhendem po linii - jedną ze swoich wizytówek. Londyńska publiczność oszalała z zachwytu i zgotowała mu po tym gorąca owację. Czwarty set był nie mniej zacięty od poprzednich, a Szwajcar nie wykorzystał dwóch "break pointów" w piątym gemie, gdy przy 2:2 odskoczył na 40-15. Obaj dalej utrzymywali swoje podania, chociaż Federer nieoczekiwanie znalazł się pod ścianą, gdy przy stanie 4:5 i 30-40 musiał bronić meczbola, co mu się udało, podobnie jak wygranie trzech następnych piłek i wyrównanie na 5:5. Przy 5:6 i 30-40 Szwajcar znów stanął w obliczu meczbola. Tym razem całą swoją złość i energię przekuł w dwa kolejne asy serwisowe, a w następnej wymianie doprowadził do tie-breaka, choć pomógł mu w tym trochę rywal, wyrzucając piłkę na aut W dodatkowej rozgrywce Chorwat zdobył "mini breaka" przy serwisie rywala na 2-1, ale zaraz po tym stracił te przewagę i sytuacja rozwijała się dalej zgodnie z regułą własnego podania do stanu 4:3 dla Szwajcara. Chwilę później Szwajcar odskoczył na 5-3, choć sędzia linowy wywołał aut przy jego returnie, sprawdzenie piłki przez system HawkEye skorygowało tę błędną decyzję. Potem wyszedł na 6:4, ale przy pierwszym setbolu wyrzucił nieoczekiwanie kończący forhend poza kort. Pod dwóch udanych punktach serwisowych Czilić miał w ręku trzeciego meczbola, przy 7-6, a przy 7-8 obronił setbola, po czym popełnił podwójny błąd serwisowy. Kolejną piłkę setową Szwajcar zmarnował trafiając z forhendu w siatkę, ale po chwili wyszedł na 10-9 po autowym zagraniu Chorwata. Doskonały return prosto w nogi i Czilić znowu wyrzucił piłkę poza kort, dzięki czemu Federer wygrał tie-breaka 11-9. Decydujący set to również walka gem za gem, serwis za serwis, przy czym pierwszy z tego scenariusza wyłamał się Chorwat w ósmym gemie, co otworzyło Federerowi drogę do wimbledońskiego nieba. W kolejnym gemie Szwajcar odskoczył na 40-15 i po chwili asem wykorzystał pierwszego i jedynego meczbola, jakiego tego dnia wypracował, po trzech godzinach i 17 minutach niewiarygodnie zaciętej walki.