"Ania", bo tak nazywają ją wszyscy znajomi, reprezentuje Niemcy, ale mieszka i trenuje w podpoznańskim Puszczykowie. Ten rok jest dla niej niesamowity - wygrała Australian Open i US Open, dotarła do finału Wimbledonu i turnieju olimpijskiego w Rio de Janeiro. W poniedziałek oficjalnie zakończyła długie, bo trwające aż 186 tygodni, panowanie Sereny Williams. To już było wiadomo w piątek, gdy Amerykanka przegrała w Nowym Jorku swój pojedynek półfinałowy. Aby zachować pierwszą pozycję, Williams musiała wygrać całą rywalizację. Kerber do finału z Karoliną Pliszkovą przystępowała więc już jako "jedynka" w rankingu WTA. - Chyba jeszcze do mnie nie dotarło to, co się stało. Niby już po półfinale było wiadomo, że awansuję na pierwsze miejsce, ale chciałam wygrać cały turniej. Być rakietą numer jeden to jednak marzenie, które tam się spełniło. Pomału do mnie to dociera, ale nie do końca - mówiła dziś w Puszczykowie Kerber. "Ania" leciała z USA do Poznania przez Monachium - tam miała jeszcze czterogodzinne spotkanie z niemieckimi dziennikarzami. W Puszczykowie będzie tylko dzień, później ma krótki urlop przed turniejami w Azji. Sił Kerber musi wystarczyć do finału Masters w Singapurze - to tam zapewne rozstrzygną się losy "jedynki" w rankingu WTA na koniec roku. Williams nie będzie bronić żadnych punktów, bo w zeszłym roku odpuściła te zmagania, wygrane przez Agnieszkę Radwańską. Kerber nie myśli o tym, jak długo będzie przewodzić światowej liście. - Pobić rekord Sereny? Oj, czy to możliwe? Dla mnie w tej chwili nie jest ważne, przez ile tygodni się to uda, może to będzie zaledwie parę. Najważniejsze, bym została tym kim jestem, trenowała jak trenuję i dalej była najlepsza - zapewnia. - Mogę powiedzieć, że spełniłam marzenia, ale są jeszcze szlemy, których nie wygrałam, więc parę marzeń jeszcze mam. O tych tegorocznych sukcesach marzyłam od momentu, gdy zaczęłam grać w tenisa. Kilka innych jeszcze pozostało. Jak sama przyznaje, największą zmianę w ostatnich miesiącach zanotowała w sferze mentalnej. - To też zasługa całego mojego teamu. Dwa lata temu nie wygrałabym finału przegrywając 1-3 w trzecim secie. To jest chyba największa praca, jaką wykonałam - oceniła tenisistka, która tym razem założyła się ze swoim trenerem Torbenem Beltzem o "drobiazg". - Ustaliliśmy, że jak wygram, to on do końca tenisowego roku, do Singapuru, nie będzie golił wąsa - śmiała się. - Ja nic nie wniosłam do zakładu, bo te presja, z którą radziłam sobie w ostatnich tygodniach, nie była prosta. Wszyscy mnie już pytali o numer jeden, a ja nie chciałam niczego, co by zwiększyło tę presję. Najlepsza tenisistka z polskim paszportem, czyli Agnieszka Radwańska, także próbowała stać się "jedynką" WTA, ale do tej pory to jej się jeszcze nie udało. Udało się za to dwóm paniom pochodzącym z Polski - Dunce Carolinie Wozniacki w 2012 roku i teraz Kerber. - Szkoda, ale tak już jest. W Niemczech się wychowałam, tam chodziłam do szkoły, tam spędziłam całe życie. Na wakacje przyjeżdżałam do Polski, do Puszczykowa. Teraz tutaj mieszkam, ale reprezentuję Niemcy. Moje serce też jest w Polsce i zawsze będę to powtarzała. Tu mam rodzinę, tu odpoczywam, mam akademię i trenuję. Puszczykowo reprezentuję na całym świecie, jest ono wszędzie znane, choć współpraca z miastem nie należy do najłatwiejszych - podsumowała tenisistka, która do całego sezonu przygotowywała się właśnie w Wielkopolsce, a Puszczykowo może być dumne z okazałego tenisowego kompleksu. To zresztą miasto, które może poszczycić się jeszcze jedną olimpijką - Anną Jagaciak, która w trójskoku awansowała do finału. - Po finale wróciła do hotelu, usiadłam i musiałam dojść do siebie, bo tyle się działo, tyle osób pisało i gratulowało. Chwilę później musiałam jednak iść dalej, a ta noc nie była długa. Dopiero przez te osiem godzin spędzonych w samolocie mogłam pomyśleć, co się w ostatnich dniach, godzinach wydarzyło. Teraz to do mnie dochodzi - powiedziała "Ania" Kerber. Andrzej Grupa