"To wszystko ociera się o tenisową bajkę" - mówi Karol Stopa, komentator Eurosportu. Przez lata bywałem wielokrotnie zaskoczony, że w kraju, w którym nie ma tenisa, jest aż tylu ludzi bezgranicznie w nim zakochanych. Świętej pamięci Zdzisław Ambroziak żartował z nami w rewanżu, że on równie dobrze może nie rozumieć, dlaczego w kraju bez piłki nożnej, jest tylu dziennikarzy zakochanych w tej dyscyplinie? Dajmy spokój wojnie na słowa, gdy dzieją się rzeczy tak zdumiewające. Kiedy w lipcu Agnieszka Radwańska docierała do finału Wimbledonu, przez dwa tygodnie wspominaliśmy sukces Jadwigi Jędrzejowskiej z 1937 roku. To najdobitniej pokazywało, jak niewiarygodnych rzeczy na korcie dokonuje młoda Polka. Przyzwyczailiśmy się jednak, że Radwańska to wyjątek od reguły utrwalonej przez dziesięciolecia, mówiącej o tym, że sukces tenisowy w Polsce jest nierealny. Tenisowe emocje Radwańska jest dziś uznaną gwiazdą sportu, niedawno grała w półfinale mistrzostw WTA, nikt z nas nie mógł wtedy przypuszczać, że tenisowe emocje w 2012 roku jeszcze się nie skończyły. Kiedy Jerzy Janowicz wychodził na korty w Paryżu, by przebijać się przez eliminacje, był od statusu gwiazdy bardzo daleko. Dziś fenomenalną grę Polaka Karol Stopa określa, jako tenisową bajkę. To czego dokonał, najlepiej oddaje lista jego "ofiar" rozpoczynająca się od numeru 3 światowego tenisa Andy Murraya, zwycięzcy turnieju olimpijskiego i US Open. Żeby emocji było jeszcze więcej Janowicz gra w stylu, który porwał całą europejską publiczność. Jak na przeszło dwumetrowego dryblasa nie tylko świetnie serwuje i gra przy siatce, ale utrzymuje wymiany, jest niewiarygodnie sprawny mając swój znak firmowy, czyli dropszoty. W męskim tenisie stosuje się je raczej incydentalnie, ze względu na szybkie nogi rywali, skrót ma rację bytu tylko wtedy, gdy ociera się o doskonałość. W przeciwnym razie zmienia się w zagranie samobójcze. Aby uzmysłowić sobie dokonanie Janowicza nie trzeba sięgać do czasów sprzed II wojny światowej. 30 lat temu w Paryżu wygrywał Wojciech Fibak. Trzy dekady to jednak wystarczająco długo, by Janowicz mógł czuć się niemal jak Radwańska na Wimbledonie. Paryż to inna ranga turnieju, ale wydawało się, że dla 69. tenisisty listy ATP awans do finału to misja niemożliwa. Męski tenis w Polsce od czasów Fibaka właściwie nie istniał. Nie licząc sukcesów deblistów i awansu Łukasza Kubota do IV rundy Wimbledonu półtora roku temu. Nie będą udawał znawcy, nie wiem, czego może dokonać 21-letni Janowicz, ale eksperci wróżą mu awans do czołowej dziesiątki światowego rankingu. Kolejne batalie takie jak z Murrayem wciąż przed nim? Nie ma kompleksów Przez dekady turnieje Wielkiego Szlema były dla polskiego kibica wydarzeniem czysto estetycznym. Podziwiając geniusz Beckera, Agassiego, Samprasa, Federera, Nadala, a nawet ich rywali z drugiego i trzeciego szeregu nasiąkaliśmy przeświadczeniem, że polski tenis to zjawisko z innego świata. Że między tymi światami nie ma i nie może być nawet cienkiej nici porozumienia. Ten rodzaj myślenia przezwyciężyła Radwańska, ale zanosi się na to, że nie tylko ona. Na szczęście młodzi ludzie bywają wolni od kompleksów. Może kimś takim jest właśnie Janowicz? Już wyobrażam sobie emocje nowego sezonu, gdy w Australian Open, a potem na wszystkich największych tenisowych arenach będą się zaczynały batalie o najwyższe laury. Wreszcie kibic z Polski nie będzie ich śledził obojętnie, a cały ciężar za stan jego emocji rozłoży się między Radwańską i kogoś jeszcze. Także turniej męski będzie budził konkretne nadzieje. To, co się dzieje w polskim tenisie w 2012 roku przypomina historię z gatunku science fiction o wzroście trawy na Księżycu. Ojciec tenisisty opowiada o heroicznej walce rodziny o Jerzego, żeby mógł grać, żeby się rozwijał. Narzeka na PZT i władze Łodzi, iż nie kiwnęły palcem dla Janowicza. To historia typowa w polskim tenisie, taką samą opowiadają rodzicie sióstr Radwańskich i Łukasza Kubota. Na szczęście od dziś Janowicz poradzi sobie już bez pomocy, a prezydent jego rodzinnego miasta, będzie musiał zabiegać o uściśnięcie ręki nowego, sportowego bohatera. Taka jest kolej rzeczy. Politycy i działacze nie są od pomagania innym, ale ogrzewania się w ich blasku. Za sprawą Janowicza magia sportu jeszcze raz objawiła się naszym oczom. W 40-milionowym kraju pogrążonym w wielkiej, narodowej awanturze, kiedy z ust polityków padały największe brednie i najbardziej wredne oskarżenia, gdzieś w Paryżu na kort wychodził 21-letni chłopak i genialnie machając rakietą udowadniał istnienie innych emocji poza nienawiścią. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego