W turnieju J&S Cup zagrały wielkie postaci kobiecego tenisa i światowego sportu, które przecież do Polski nie przyjeżdżają zbyt często. Nawet jednak obecność Kim Clijsters, Justine Henin-Hardenne czy Swietłany Kuzniecowej nie okazał się wystarczającym magnesem dla stołecznych kibiców. Tydzień, w którym na kortach Warszawianki rozgrywano najsilniejszy w minionym tygodniu turniej z cyklu Sony Ericsson WTA Tour, był dość pogodny, przynajmniej jak na polskie warunki. Na obiektach przy ulicy Merliniego było jednak sporo wolnych miejsc i doprawdy trudno zrozumieć przyczynę... Promocja imprezy była dobra, bilety były w przystępnych cenach, na korty można dostać się z centrum dość łatwo i w miarę szybko, a okazja wyjątkowa. Przeciętna frekwencja mogłaby jeszcze nie dziwić, gdyby do Polski raz po raz zjeżdżały się wielkie sportowe gwiazdy z pierwszych stron gazet, ale tak nie jest i chyba nigdy nie będzie.... Skąd ten pesymizm? Chyba stąd, że nie jesteśmy "sportowym" społeczeństwem i kibicowanie oraz odwiedzanie sportowych aren zawsze będzie u nas odbierane troszkę jako dziwactwo. Dziennikarze nie mają na co narzekać. Jak zwykle profesjonalnie pracujące - pod wodzą Tomasza Wolfke - biuro prasowe, które nie zapomniało nawet o święcie Silvii Fariny-Elii, obchodzącej w Warszawie 33. urodziny. Włoszka sama pokroiła przygotowany tort, którym poczęstowano przedstawicieli mediów. Zwycięstwo w turnieju przypadło Justine Henin-Hardenne, która w niedzielę w wielkim finale pokonała Swietłanę Kuzniecową. Od kiedy (2003 rok) pula nagród i kategoria warszawskiej imprezy znacząco wzrosła (w tym roku do zarobienia było 585 tys. dol.), jest to trzecia zwyciężczyni turnieju z wielkim sportowym nazwiskiem. Przed dwoma laty była to Amelie Mauresmo, a przed rokiem Venus Williams. I nie ma innej imprezy w Polsce, gdzie przyjeżdżałyby i wygrywałyby tak wielkie gwiazdy. W ich cieniu znów mogliśmy obserwować polskie tenisistki. Marta Domachowska nie zawiodła, choć niektórzy oczekiwali nieco więcej niż awansu do II rundy. Dzięki temu wynikowi zajmuje jednak 62. miejsce w rankingu - najwyższe w swojej karierze. Na pochwałę zasługuje też występ będącego nieco w cieniu debla Klaudia Jans/Alicja Rosolska i choć na awans do finału w grze podwójnej niektórzy mogą kręcić nosem, to nie powinni, bo... zaplecze wśród tenisowej młodzieży wcale nie gwarantuje nam podobnych wyników w przyszłości. Witek Cebulewski, Warszawa