Tomasz Dobiecki: Witam, czy skoro jest pan wolny w trakcie ćwiczeń Rogera możemy chwilę porozmawiać? Stefan Edberg: - Porozmawiać zawsze, pod warunkiem, że to nie będzie wywiad (wymownie zerka na dyktafon w mojej dłoni). Dlaczego? - Po prostu nie lubię udzielać wywiadów, bo uważam, że niewiele mam do powiedzenia. Zresztą nigdy nie mówię dużo, jestem raczej milczący, jak większość Szwedów. Szwed, który mieszka głównie w Londynie. Wśród małomównych Anglików czuje się pan pewnie całkiem dobrze? - Nie narzekam. Choć oni też bywają czasem nadmiernie gadatliwi. No i bywają hałaśliwi szczególnie wieczorami, ale da się z nimi wytrzymać. Roger Federer też jest raczej małomównym człowiekiem. Czy dlatego zdecydował się pan pomagać mu jako trener? - Roger też mówi więcej ode mnie, ale faktycznie dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. Co nie znaczy, że wciąż tylko milczymy. Czy ma pan pomóc Federerowi w powrocie do bardziej agresywnego tenisa w stylu serwis-wolej? - W dzisiejszym tenisie byłoby to samobójstwem. Nie znam zawodnika, który w tej chwili stale biegałby do siatki po serwisie. Polak - Łukasz Kubot często to robi, choć nie przez cały mecz, ale dużo punktów zdobywa właśnie przy siatce. - To ten, który przegrał w ostatnim Wimbledonie z Janowiczem? To był chyba polski ćwierćfinał? I co pan myśli o grze Łukasza? - Widziałem trochę tego meczu w telewizji. On bardziej miesza grę, choć chwilami blisko mu do tenisa, jaki na trawie grało się jeszcze kilkanaście lat temu. Jednak to już niestety przeszłość. Dzisiaj nadmiar fantazji w ataku to raczej wskazuje na skłonności samobójcze. Piłki są coraz cięższe i wolniejsze, korty też, więc broniący się ma więcej czasu na przygotowanie zabójczej odpowiedzi. Za moich czasów szanse były pół na pół, a teraz jakieś 70 procent dla broniącego. Żałuje pan, że taktyka serwis-wolej odchodzi w zapomnienie? - Tak, oczywiście, bo bez niej mecze w się robią dłuższe. A ja nie mam aż tyle czasu, żeby je oglądać. Szczególnie pięciosetowe maratony na ziemnych kortach. Nigdy nie przepadałem za taką defensywną grą z tylu kortu, ale chyba trzeba po prostu zaakceptować zmiany. Roger jest jednym z nielicznych kompletnych tenisistów. Co jeszcze można poprawić w jego grze? - Zawsze jest coś do udoskonalenia albo przynajmniej skorygowania. Trzeba się dostosowywać do tendencji, bo inaczej łatwo zostać na peronie, kiedy pociąg odjedzie. A co dokładnie można udoskonalić? - Tego nie mogę zdradzić, bo podpisałem pewne zobowiązania w kontrakcie. Czy wierzy pan, że Federer może być znów numerem jeden na świcie? - A dlaczego nie? Z takim talentem i potencjałem gry wciąż ma potencjał do tego, żeby włączyć się do rywalizacji Nadala z Djokoviciem. Ale chyba prędzej w Wimbledonie, niż tu w Paryżu? - Kto wie, gdybym w to nie wierzył, to bym tu nie przyjeżdżał. Myślę, że kwestia zwycięstwa w Rolandzie Garrosie jest wciąż otwarta, a jednym z kandydatów jest właśnie Roger. W sztabie Djokovicia jest Boris Becker, z którym rywalizował pan na korcie. Czy przyjął pan propozycję Federera, żeby teraz rywalizować z nim na ławce trenerskiej? - Nie, przyjąłem, bo praca z jednym z najlepszych tenisistów w historii to ciekawe wyzwanie. Okazuje się, że jednak ma pan dużo do powiedzenia... - Ja? To złudzenie, jestem Szwedem, a Szwedzi są z natury małomówni. A pana rodak i dawny rywal Mats Wilander? - No tak, być może zmienił obywatelstwo (na twarzy pojawia się uśmiech). Tak chyba jest, jak się zostaje gwiazdą telewizji i ma program w Eurosporcie. Ja bym się do tego nie nadawał. Dlaczego? - Bo jestem małomównym Szwedem. Fakt, zapomniałem, bo z naszej rozmowy zrobił się całkiem ciekawy wywiad, który z chęcią bym opublikował. Na tarasie budynku klubowego pojawia się Federer. - Proszę bardzo, ale przecież tego nie nagrałeś. Ale mam dość dobrą pamięć. - Na mnie już czas. Przepraszam, że się tak rozgadałem (uśmiech). Edberg i Federer biorą swoje pokrowce z rakietami i ruszają na kort treningowy. W Paryżu rozmawiał Tomasz Dobiecki