Kubot i Peya, którzy w Paryżu po raz pierwszy występują razem, pokonali w środowym ćwierćfinale Pablo Cuevasa z Urugwaju i Hiszpana Marcela Granollersa 6:1, 6:4. - Zagraliśmy fantastyczne spotkanie. Tak, jak mówiłem ostatnio, żeby iść dalej to musimy zagrać lepiej niż dotychczas. Jesteśmy w drugim tygodniu Wielkiego Szlema i wszystko się może zdarzyć, ale musimy poprawić jakość tenisa. Dzisiaj nam się to udało, serwowaliśmy świetnie, returnowaliśmy świetnie, po prostu wszystko nam wychodziło tak, jak chcieliśmy - powiedział Kubot. 34-letni Polak po raz trzeci w karierze wystąpi w wielkoszlemowym półfinale. Wynik ten osiągnął najpierw w 2009 roku w Australian Open, razem z innym Austriakiem Oliverem Marachem. Natomiast w 2014 triumfował w Melbourne, grając z Robertem Lindstedtem. Ze Szwedem wówczas stworzyli parę w ostatniej chwili, również z Peyą porozumiał się tuż przed Roland Garros. - Nie wiem, czy mam dobrą rękę do gry z zawodnikami, z którymi pierwszy raz gram w turniejach Wielkiego Szlema. Nie będę tego komentował. Dalej jesteśmy w grze, gramy w piątek następny mecz i zobaczymy, jak będzie. Pogoda pokrzyżowała nam w tym roku plany, więc na pewno nie zagramy go ani na Chatrierze, ani na Lenglenie, tylko pewnie na "jedynce". Ale to może się bardziej skomplikować, bo z tego, co słyszałem, to jutro ma znowu padać znów cały dzień, więc zobaczymy co będzie - powiedział Kubot dla Interii. W Paryżu dotychczas Polak był najdalej w ćwierćfinale - dwukrotnie, w 2010 i 2014 roku. Natomiast Peya najlepiej w Wielkim Szlemie wypadł w US Open 2013, osiągając finał, a w tamtym sezonie grał też w półfinale Roland Garros. - Cieszę się, że tutaj jestem, że gram z bardzo dobrym partnerem, no i że dotarliśmy razem do półfinału. I to w naszym pierwszym wspólnym starcie, kiedy wszystko między nami się dopiero dogrywa. Ja dotychczas grałem w singlu i w deblu, a Alex jest typowym deblistą, więc ma w głowie pewne stałe schematy, wiele różnych typowych rozwiązań. Ja dopiero od tego roku skupiam się na deblu, już nie gram singla, więc też pewnych rzeczy uczę. Ale chyba widać, że są efekty - powiedział Kubot. W piątkowym półfinale rywalami polsko-austriackiej pary będą bracia Bryanowie, byli liderzy rankingu, najbardziej utytułowany debel w historii męskiego tenisa. - Z Bryanami będzie zdecydowanie inna gra niż dzisiaj. Obaj przeciwko nim już graliśmy, wiec znamy ich. Teraz mamy dzień na przeanalizowanie wszystkiego i opracowanie taktyki na ten mecz, ale z góry wiadomo, że gdy się gra z Bryanami, to w secie ma się jedną, maksymalnie dwie szanse. Albo się je złapie, albo nie. Jak Bryanowie złapią w swoje ręce, to nie wypuszczają z nich zwycięstwa - uważa Kubot. W środę bracia Bryanowie wygrali z Matkowskim i Paesem 7:6 (14-12), 6:3. Ten mecz rozpoczął się we wtorek po południu, w drugim "okienku" pogodowym, w którym organizatorzy zmusili tenisistów do wyjścia na wszystkie korty, pomimo nieustępującej mżawki. Grę przerwała dopiero ulewa, przy stanie 3:4. Grę wznowiono dopiero w środę. - Ten mecz w ogóle się nie powinien wczoraj zacząć, bo kazano nam grać w deszczu. Owszem można powiedzieć, że warunki są równe dla obydwu stron, ale równie dobrze możemy grać w deszczu czy na wodzie i oczywiście też wszystko będzie równo dla wszystkich zawodników, tak? Wiadomo, że organizatorzy starali się nadrabiać jak tylko mogą, opóźnienia z poniedziałku i nie przeszkadzało im, że to nie były warunki do normalnej gry. Dlatego dobrze, że przerwano wczoraj ten mecz - powiedział Matkowski. 35-letni Polak to finalista US Open 2011 (w parze z Mariuszem Fyrstenbergiem), a w ćwierćfinale Wielkiego Szlema wystąpił po raz dziesiąty. Od lat należy do ścisłej światowej czołówki deblistów. - Niestety, my czyli zawodnicy nie mamy żadnych środków, żeby się przeciwstawić. Jeśli supervisor mówi, że można grać, to musisz być gotowy do gry i wyjść na kort. Wczoraj też okazało się, że na wszystkich kortach my najdłużej graliśmy i nikt nam nie powiedział, że u innych przerwano gry. W ostatnim gemie przed przerwą Paes wywrócił się na linii, tak było ślisko. Podszedł do nas supervisor i też nie powiedział nam, że możemy przerwać, tylko zapytał czy chcemy kontynuować grę - powiedział Matkowski. - Uważam, że tu powinno być tak, jak na Wimbledonie, czyli specjalny kod, taki jeden, dwa, trzy, cztery. Tam, jak jest trzy, to jest koniec i zakrywają wszystkie korty, dosłownie każdy i nie ma tak, że tu jeden zakrywają, a na drugim się gra. Wiadomo, że kort kortowi nierówny, ale jeżeli pada na całym obiekcie, to wszędzie powinno być takie samo traktowanie. Nie mówię tego w kontekście naszego meczu, tylko to taka dygresja, że organizatorzy się nie spisali, po prostu. Wszyscy zawodnicy narzekali na to, co się stało. Ok, gra się, jak nie ma słońca, ale jednak w deszczu się nie gra w tenisa i tyle - dodał. W dolnych połówkach turniejowych drabinek w singlu wyłoniono w środę pary półfinałowe. U mężczyzn zagrają ze sobą Szkot Andy Murray (nr 2.) z ubiegłorocznym triumfatorem Szwajcarem Stanem Wawrinką (3.). Natomiast u kobiet Hiszpanka Garbine Muguruza (4.) z Australijką Samanthą Stosur (21.). Stosur pokonała w wieczornym meczu Bułgarkę Cwetanę Pironkową 6:4, 7:6 (8-6), która rundę wcześniej wyeliminowała Agnieszkę Radwańską (2.). Natomiast w górnych połówkach środa była dniem nadrabiania zaległości spowodowanych przez intensywne opady deszczu trapiące organizatorów przez ostatnie dwa dni. Tu miejsca w 1/4 finału wywalczyli: ubiegłoroczny finalista Serb Novak Djoković (nr 1.) i jego kolejny rywal Czech Tomas Berdych (7.), a także w drugiej parze Austriak Dominic Thiem (13.) i Belg David Gofffin (12). U tenisistek spotkają się w czwartkowych ćwierćfinałach: Amerykanka Serena Williams (1.) z Julią Putincewą z Kazachstanu oraz Szwajcarka Timea Bacsinszky (8.) z Holenderką Kiki Bertens. Do trzeciej rundy singla juniorek, bez straty seta, awansowała Iga Świątek, pokonując w środę Japonkę Mai Hontanę 6:4, 6:3. Kolejna rywalkę pozna w czwartek. Z Paryża Tomasz Dobiecki