Nasza najlepsza tenisistka w sobotę wyleciała jeszcze na turniej mistrzyń do Dauhy, stolicy Kataru (będzie tam rezerwową). Czy Agnieszka Radwańska to szczęściara? - Tak. Przecież jak na swoje 19 lat osiągnęłam bardzo wiele. Pytam dlatego, bo chyba zawsze dostajesz to, czego sobie zażyczysz. Przed sezonem chciałaś być rozstawiona w zawodach WTA Tour z numerem pierwszym i utrzymać się co najmniej trzydziestce światowego rankingu. Tymczasem osiągnęłaś dużo więcej. - To prawda. W tym sezonie dałam z siebie wszystko, osiągnęłam maksimum. Chciał zrobić duży krok, wskoczyć do dwudziestki, a tymczasem przez chwilę byłam nawet dziewiąta. Na początku roku nikt nawet nie myślał, że mam szanse wyjechać na turniej mistrzyń do stolicy Kataru. A jednak! Ten sezon był więc naprawdę bardzo udany. Nie mogę sobie niczego zarzucić. Potrafiłabyś mijający sezon określić jednym słowem? - Najlepszy. Ale jednocześnie najdłuższy i najtrudniejszy. Po takim sezonie na pewno często rozdajesz autografy. - Bardzo często. Nie nudzi cię to? - Nie. To przecież część tego sportu. Sama kiedyś brałam autografy od zawodników i zawodniczek, więc wiem, jak to jest zobaczyć, czy poznać kogoś znanego. Kiedyś prosiłam o autografy nawet osoby, z którymi teraz spotykam się na korcie! I z którymi wygrywasz... - Też! Dlatego naprawdę fajnie wspomina się te dziecięce lata. Więc jaka była twoja największa "autografowa" zdobycz? - Pamiętam, że miałam podpisy Dominika Hrbatego, Cedrika Pioline'a, a nawet Jeleny Dokić. Parę wartych odnotowania nazwisk w mojej kolekcji było. Ostatnimi czasy nie ukrywałaś, że jesteś zmęczona sezonem. Były takie momenty, że miałaś dość tenisa? - Ale przecież tenis to moja praca. To jest mój miły obowiązek. Poświęcam temu sportowi dziennie bardzo wiele czasu i zdążyłam się już przyzwyczaić. Choć trzeba przyznać, że zdarzały się cięższe momenty. Na treningu często robi się to samo, powtarza te same schematy. Trzeba odbić kilkaset piłek w ten sam sposób. Zdarzało ci się zatem, że wstawałaś rano i czułaś, że masz tego wszystkiego dość? - Bywały takie dni, gdy rano faktycznie budziłam się zmęczona. Nie mogłam być zawsze wypoczęta, bo przecież dzień w dzień czekała mnie kilkugodzinna harówka. Ale nie wolno było marudzić, tylko wstawać i grać. Nie było mowy o tym, że mnie główka boli. Czy w Polsce można zostać światowej sławy tenisistką lub tenisistą? Co prawda ty dałaś przykład, ale przecież zaczynałaś w Niemczech. - W Niemczech trenowałam dosłownie półtora roku. Wyjechałam, gdy miałam pięć lat, ale potem szybko wróciłam do Polski. Więc, jak się okazuje, jeśli się chce, to się da. Mimo że nasz kraj nie ma odpowiednich akademii, a obiekty sportowe są wręcz śmieszne w porównaniu do europejskich, to jednak korty są te same. Dla chcącego nic trudnego. Na koniec: czego ci można życzyć? - Chyba tylko połamania rakiet. Rozmawiał: Jarosław Kowal