Wielkie gwiazdy, 700 tysięcy dolarów w puli nagród, dobra organizacja - to bezsprzeczne atuty J&S Cup. Jedynym mankamentem był... występ Polek, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Tłumnie odwiedzający całkowicie odmienione korty Warszawianki (organizatorzy zapewniają, że za rok będzie jeszcze lepiej) kibice mieli przede wszystkim okazję podziwiać najwybitniejsze tenisistki świata: Venus Williams, Amelie Mauresmo, Danielę Hantuchovą, Jelenę Dokic. Tylko rozstawiona z numerem 3 Słowaczka zagrała w Warszawie bez stylu i pożegnała się z turniejem już w pierwszym meczu (w II rundzie, I miała wolną) po porażce z jedną z rewelacji imprezy Kolumbijką Fabiolą Zuluagą. Pozostałe trzy gwiazdy, "wzmocnione" przez świetnie dysponowaną i przystosowaną do gry na tej nawierzchni Czeszkę Denisę Chladkovą, dotarły do półfinału. W grze o najwyższe trofeum zagrały natomiast dwie najwyżej rozstawione zawodniczki, co zdarzyło się po raz pierwszy w tym roku w 26. turniejach WTA Tour. Sam finał nie zawiódł, choć na pewno nie skończył się on w sposób, jaki wszyscy chcieliby zobaczyć. Złośliwi zaczęli nawet podnosić fakt poddania meczu przez Venus Williams jako dowód niepoważnego traktowania przez nią warszawskiej imprezy. Całkowita bzdura, o czym świadczy choćby decyzja Amerykanki o nie stawieniu się z powodu kontuzji mięśni brzucha na German Open w Berlinie. Puchar za wygraną, 103,5 tysięcy dolarów oraz 220 punktów do rankingu WTA otrzymała rozstawiona z "2" Mauresmo. Punkty pozwoliły awansować z 7. na 6. miejsce w rankingu Francuzce, która zapewniła, że postara się wrócić za rok do stolicy i dodała: - Teraz mogę powiedzieć, że kocham także Warszawę. Trudno, by tak nie było po tak udanym weekendzie. Polski tenis, jaki jest każdy widzi. Nie dziwi więc słaby występ Polek w J&S Cup, ale na pewno uczucie niedosytu pozostało. Po raz kolejny nasze zawodniczki nie potrafiły wykorzystać szansy, jaką jest otrzymanie "dzikich kart" i występ w turnieju głównym, w jakim z racji miejsc w rankingu na co dzień mogą tylko pomarzyć. Łączny dorobek Polek w turnieju głównym jest niezwykle skromny. Jeden zdobyty set i 33 gemy - to pula zyskana przez dwie singlistki, trzy pary deblowe oraz debel mieszany, w którym Klaudia Jans z Czeszką Sandrą Kleinovą przegrały w I rundzie z późniejszymi półfinalistkami Kristie Boogert i Magui Serną. Jedyny set dla naszych barw zdobyła Marta Domachowska, która w I rundzie uległa Czeszce Renacie Voracovej po trzysetowym i trwającym dwa dni pojedynku. 17-letnia zawodniczka Mery pokazała, mimo porażki, że warto w nią inwestować i nie wolno zagłaskać, ani także zniszczyć zbyt wielką presją. Co ważne Marta próbuje grać nowoczesny tenis, potrafi uderzyć bardzo silny wygrywający forehand wzdłuż linii, a celny i szybki (już teraz ponad 160 km/h) serwis może przynosić jej punkty w najważniejszych momentach. Organizatorzy J&S Cup przygotowali także imprezy towarzyszące. Kibice mogli podziwiać znane osobistości mediów, sportu, polityki w walce na korcie podczas turniejów Pro-Am oraz turnieju VIP-ów, w którym aż do finału doszedł właściciel Polsatu Piotr Solorz. Przy organizacji tego wielkiego tenisowego święta nie ustrzeżono się także drobnych niedociągnięć. Niewystarczający był na pewno katering dla kibiców, można było mieć też pretensje do zorganizowania ruchu pomiędzy tzw. "górnymi" a "dolnymi" kortami Warszawianki. Tę ostatnią niedogodność w dużej mierze tłumaczy jednak kwestia zapewnienia bezpieczeństwa i komfortu dla tenisistek oraz zaproszonych specjalnych gości, co niewątpliwie doskonale się udało. Ogólna ocena musi pozostać dobra, bo jak na pierwszą tak dużą tenisową imprezę wszystko funkcjonowało sprawnie. Na pewno także, to doświadczenie pomoże prezesowi zarządu J&S Energy Grzegorzowi Zambrzyckiemu oraz dyrektorowi turnieju Ryszardowi Fijałkowskiemu na idealne, choć o to zawsze trudno, przygotowanie J&S Cup 2004. Witold Cebulewski, Warszawa Patronem medialnym tej największej w polskim tenisie imprezy był portal INTERIA.PL.