W tym tygodniu Roddick zajmował dziewiąte miejsce na świecie, ale w najnowszym notowaniu, które zostanie opublikowane w poniedziałek, w najlepszym razie będzie sklasyfikowany na 12. pozycji. To skutek porażki z Francuzem Gillesem Simonem (13.) 3:6, 3:6 w 1/8 finału turnieju ATP Tour na twardych kortach w Waszyngtonie (z pulą nagród 1,165 mln dol.). "Powiedzenie: Spójrzcie, w pierwszej dziesiątce rankingu nie ma żadnego Amerykanina, to dość mocne słowa dla nas. Jednak nie mamy przecież monopolu na bycie w TOP 10. Widać nasza dobra seria musiała się właśnie teraz zakończyć. To skutek geograficznych zmian w tenisie i naporu coraz większej liczby zawodników ze wszystkich zakątków świata" - powiedział kapitan reprezentacji USA w Pucharze Davisa Patrick McEnroe. Trudno nie odnotować też faktu, iż w tym tygodniu - po raz pierwszy od 1969 roku - w turnieju w Waszyngtonie zabrakło Amerykanów w 1/4 finału. Rundę wcześniej odpadli bowiem Roddick, John Isner, Mardy Fish i Ryan Sweeting. Zresztą swoistą słabość męskiego tenisa w USA w ostatnich latach odzwierciedla też fakt, iż jako ostatni gracz z tego kraju w Wielkim Szlemie triumfował Roddick w US Open, ale miało to miejsce w 2003 roku. Amerykańskim kibicom pozostaje wciąż tylko wspominać "złotą erę", której karty zapisywali tacy zawodnicy jak Jimmy Connors, John McEnroe, Pete Sampras czy Andre Agassi. Choć coraz śmielej do czołówki światowej przebijają się zawodnicy młodego pokolenia, jak John Isner czy Sam Querrey, to jednak raczej trudno się spodziewać, by nawiązali do wspaniałych tradycji swoich poprzedników.