Polska Agencja Prasowa: Hubert Hurkacz błysnął formę w ostatnich tygodniach, pokonując m.in. czwartego w światowym rankingu Dominica Thiema, choć później odpadł z Miami ze sklasyfikowanym o trzy pozycje niżej od siebie Feliksem Augerem-Aliassimem. Jak pan ocenia jego występ w tym turnieju? Mariusz Fyrstenberg: - W pojedynku z Austriakiem to Hubert nie miał nic do stracenia, a przy spotkaniu z młodszym o trzy lata Kanadyjczykiem to rywal był w takiej sytuacji. W tym drugim przypadku pojawia się podświadomie poczucie, że ten mecz musisz wygrać i zaczyna się trochę ostrożniej grać. A jak to się robi, to wszystko wygląda inaczej i myślę, że to było przyczyną porażki. Ale uważam, że "Hubi" i tak zaliczył świetny występ. Gdyby pojawiła się opcja, by zamienić kolejność, czyli Hubert wygrywa w drugiej rundzie z Augerem-Aliassimem, a potem przegrywa z Thiemem, to wolę ten wariant, który miał miejsce. Bo jednak pokonał zawodnika z samego topu, a o to chodzi. Przed wrocławianinem teraz przygotowania do rywalizacji na nawierzchni ziemnej. "Mączka" nie kojarzy się raczej z sukcesami polskich singlistów. Czego się można spodziewać w przypadku Hurkacza? - Sam jestem ciekawy, jak mu pójdzie. Hubert wygrywał już na ziemi, np. triumfował w challengerze w Poznaniu. Uważam jednak, że może go trochę zwolnić ta nawierzchnia. Zastanawiam się, jak będzie grał z tymi najlepszymi na "cegle". Życzę mu, by trafiał na graczy jego pokroju, tj. lubiących grać na kortach twardych, a nie na takich typowych - jak my to mówimy - "ziemniaków". Nawet nie wiem, jaką ma receptę na tych drugich. Tu mogą się pojawić pewne problemy. W ostatnich tygodniach Hurkacz trzykrotnie pokonał zawodników z Top10. Czy jest ryzyko, że uderzy do głowy "sodówka"? - Absolutnie się tego nie obawiam. Widziałem jak trenuje, rozmawiałem z nim kilka razy. Wyniósł z domu ten spokój głowy. Wie, o co mu chodzi. Pamiętam rok temu, jak zapraszałem go na turniej do Sopotu, nie był tak wysoko notowany jak obecnie, ale powiedział, że nie będzie niczego obiecywać, bo chce poprawiać ranking i to mocno. To była deklaracja, że jest świadomy, iż gra na tyle dobrze, że jest w stanie osiągać fajne wyniki. To zrobiło na mnie wrażenie. Jest pewny siebie, ale nie w taki arogancki sposób. Wie, że jest dobrym sportowcem i że może być jeszcze lepszy. To ukierunkowany perfekcjonista, bardzo podobny typ zawodnika do Łukasza Kubota. Opowiadał pan kiedyś żartobliwie o tradycyjnej owsiance wrocławianina... - Zawsze nosił ze sobą taki karton na śniadanie. Nie wiem, czy jeszcze to robi. On dba o takie rzeczy, m.in. czyta wszystkie etykiety ze składem. To pozornie może się wydawać nieistotne, ale dla sportowca jest bardzo ważne. Na stronie ATP jesienią porównywano go do Czecha Tomasza Berdycha. Ostatnio można przeczytać wypowiedzi ekspertów zauważających podobieństwa między Polakiem i Brytyjczykiem Andym Murrayem. Zgadza się pan z tymi opiniami? - Słyszałem o porównaniach do Murraya, ale uważam, że talent Huberta jest większy. Sukcesy Andy'ego były oparte na poruszaniu się po korcie i bieganiu. Hubert tego nie ma, ale posiada za to inne atuty. Nie pasuje mi on ani do Czecha, ani do Szkota, choć o wiele bardziej kierowałbym się w stronę Berdycha. Hurkacz jest wyjątkowy - i ze względu na swoją chłodną głowę na korcie, i styl. Jest wysoki, ale gra agresywnie oraz jednocześnie daleko za linią końcową. Nie wiem, do którego zawodnika go porównać. Jest po prostu sobą. Przed tym sezonem zdecydował się na zmianę bazy treningowej i przeniesienie jej do USA... - I jak widać na dobre mu to wyszło. To bardzo ważny ruch, trzeba to docenić. W tym wieku zmiana trenera i oderwanie od rodziny... Ciężko tak się wyrwać i wyjechać. To świadczy o jego odwadze. Bardzo się cieszę, że mu tak dobrze wyszło ostatnio, bo gdyby kilka tygodni z rzędu miał słabsze, to zacząłby się zastanawiać, czy dobrze zrobił, że tam trenuje i wybrał taką drogę. To jest najgorsze, co może być dla sportowca. A teraz on już wie, że poszedł w dobrym kierunku. W jego wieku osiągnąć to, co on, to jest wyjątkowe. Mężczyźni dojrzewają o wiele później niż kobiety, więc duży postęp w jego wykonaniu to naprawdę coś. Najgłośniej obecnie w polskim tenisie jest 22-letnim o Hurkaczu i niespełna 18-letniej Idze Świątek. Za głośno? - Myślę, że to są takie jednostki, które sobie z tym poradzą. Oczywiście, rozgłos jest dobry, trzeba to wykorzystać choćby poprzez nawiązanie współpracy ze sponsorami, bo żeby być tenisistą potrzebne są pieniądze. Media też potrzebują takiego sukcesu po tym, jak zakończyła karierę Agnieszka Radwańska. Igę znam słabiej niż Huberta, ale też wiem, że sobie z tym poradzi. Mają ułożone w głowach. Gratulacje dla rodziców obojga, bo wynieśli to z domu. Im to zainteresowanie nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. Lubią być z centrum uwagi, jak zauważyłem. Ważne, żeby dobrze podchodzili do meczów - nie oczekiwali zwycięstw, tylko robili swoje. Hurkacz dwukrotnie pokonał ostatnio Kei Nishikoriego. W pierwszej rundzie styczniowego Australian Open bliski wygranej z Japończykiem był Kamil Majchrzak. Prowadził w setach 2:0, ale potem miał wyraźne problemy ze skurczami i skreczował w piątej partii. Co zawiodło? - Jestem pewien, że nie chodziło o przygotowanie fizyczne. To była kwestia braku przyzwyczajenia do szybkości piłki rywali z czołówki. Tak samo było kiedyś z Andym Murrayem. Znosili go z kortu na Wimbledonie, gdy był młodszy. Czy to znaczy, że był źle prowadzony? Nie, był najlepiej zainwestowanym tenisistą w całej Wielkiej Brytanii. To sprawa przyzwyczajenia do szybkości piłki. Miał Kamil to nieszczęście w Melbourne, że to Wielki Szlem i trzeba wygrać trzy sety. Ale jak pogra kilka turniejów na wyższych szczeblach, to będzie kwestia kilku miesięcy, gdy będzie umiał bardziej ekonomicznie się poruszać. Tu trzeba być zawsze te pół kroku wcześniej niż w challengerach. Przyzwyczai się do tego i ten problem zniknie. Ze wspomnianym Murrayem zna się pan choćby ze względu na zainteresowanie piłką nożną. Ma pan jakieś wieści od Brytyjczyka, który przechodzi rehabilitację po operacji biodra? - Andy udziela się ostatnio bardzo w Fantasy Premier League i na Twitterze, więc myślę, że nie ma co ze sobą zrobić. W styczniu deklarował, że chciałby zakończyć karierę podczas lipcowego Wimbledonu. Zdąży wrócić do gry na czas? - Słabo to wygląda, ale opieram się tylko na medialnych doniesieniach. Nie chcę go denerwować i pytać o to. Uważam jednak, że wystąpi. W ostateczności, jak będzie bardzo źle, to zagra debla ze swoim bratem Jamie'em. Wracając do polskich singlistów, to najbardziej doświadczoną z czołowej grupy jest Magda Linette. W ubiegłym roku była już 55. rakietą świata, ale w tym była bliska wypadnięcia z "setki". Czy jest w stanie wykonać krok, który da jej awans do Top50? - Myślę, że jest. Ona w ogóle bardzo późno wypłynęła. U niej ten proces po prostu trwa dłużej. Uważam, że brakuje jej jednego fajnego wyniku w turnieju wysokiej rangi - takiego jaki w Indian Wells miał Hubert i to przyjdzie. Ona strasznie chce, aż za bardzo. Wiadomo, każdy chce, ale u niej jest to aż chorobliwe. Ona jednak o tym wie, sama to powiedziała. I fajnie, że ma tego świadomość, bo dzięki temu ma szanse poprawić kilka rzeczy i pójść w górę, choć niektórym się nie udaje. Magda pod względem gry nie odstaje od tych najlepszych i to jest najważniejsze, bo gdyby odstawała, to nie byłoby o czym rozmawiać w kontekście awansu do "50". Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek