Kibice podczas tegorocznej edycji Wimbledonu czekali na pani ćwierćfinałowy pojedynek z Agnieszką Radwańską. Krakowianka jednak nie miała okazji do rewanżu za porażkę w 1/8 finału w poprzednim sezonie, bowiem pani udział w londyńskiej imprezie zakończyła już na drugiej rundzie... Jekaterina Makarowa: Oczywiście, nie jestem usatysfakcjonowana tym wynikiem, ale tak to już bywa w tenisie. Nie mogę mieć do siebie pretensji, bo walczyłam do końca, ale okazało się to niewystarczające. Fakt, dość szybko odpadłam, ale rywalka była po prostu za dobra. Z Radwańską spotkała się pani dotychczas sześciokrotnie. Czy któryś z tych pojedynków zapamiętała pani szczególnie? - Było już trochę tych meczów między nami... Pamiętam dobrze dwa ostatnie z tamtego sezonu. Podczas Wimbledonu grałam wtedy niesamowity tenis, bez błędów. Dość łatwo przychodziło mi zdobywanie punktów, ale to nie znaczy, że to był łatwy mecz. Z Agnieszką nigdy tak nie jest. Musisz sama wygrać, bo ona ci w tym nie pomoże. Nie myli się zbyt często, zmusza do biegania. - Musisz uderzać piłkę z dużą mocą, choć ona później odpowiada tym samym, wykorzystując tę moc. Później zmierzyłyśmy się w półfinale w Montrealu. To też było dobre spotkanie, zacięte. Skończyło się na dwóch setach z tie-breakami. Wtedy to Agnieszka była na fali, wygrała później całą imprezę. To zdecydowanie zawodniczka ze ścisłej światowej czołówki, choć przez pewien czas była poza Top 10. To bardzo niewygodna rywalka. Polka często podkreśla, że trudno jej się gra z - takimi jak pani - leworęcznymi zawodniczkami. Uważa to pani za swój atut? - Nie myślę o tym zbytnio. Dla mnie to po prostu naturalne, jestem do tego przyzwyczajona. Ale rzeczywiście słyszałam wiele opinii, że praworęczne tenisistki nie lubią grać z leworęcznymi. Zwłaszcza na trawie, na takiej nawierzchni więcej zyskujemy. Zdarza się pani grać prawą ręką? - Oczywiście. Czasem na koniec treningów w domu tak robię. Różnica jest spora. Jestem w stanie odbić piłkę tą ręką, nawet zagrać dłuższą wymianę. Nie jest to oczywiście taka moc, z jaką normalnie odbijam, bo trzeba się inaczej ustawić. Jest przy tym jednak dużo zabawy. W mediach można przeczytać, że jest pani jedyną leworęczną tenisistką, która pokonała w Wielkim Szlemie Amerykankę Serenę Williams. To zwycięstwo odniesione w 1/8 finału Australian Open w 2012 roku ma dla pani szczególne znaczenie? - Nawet nie wiedziałam o tym, że jestem jedyną leworęczną zawodniczką, której się to udało. Jestem szczęśliwa, że w ogóle jestem w gronie osób, które pokonały Serenę, bo to coś naprawdę wyjątkowego. To były wielkie, wspaniałe emocje. Wciąż pamiętam to spotkanie, choć minęło trzy lata. Świetnie mi wtedy szło, grałam naprawdę dobrze. A przeciwko Serenie zawsze jest ciężko, bo potrafi całkowicie odwrócić losy ważnego spotkania, co pokazała kilkakrotnie podczas ostatniego Wimbledonu. Nawet gdy wyraźnie przegrywa, walczy naprawdę do samego końca. W ważnym momentach odradza się i wygrywa kilka gemów z rzędu. Na razie pokonałam ją raz, ale mam ogromną nadzieję, że uda mi się to jeszcze kiedyś w przyszłości powtórzyć. Słabszy występ w singlu w tym roku w Londynie powetowała sobie pani finałem debla. Czy gdyby pani miała wybór, to wolałaby tytuł wywalczony w grze podwójnej czy półfinał w zmaganiach indywidualnych? - Trudno wskazać, bo obie konkurencje są dla mnie bardzo ważne. W poprzednim sezonie w US Open udało mi się jednocześnie wygrać debla i znaleźć w półfinale singla. Jak więc widać jedno nie wyklucza drugiego. Jeśli jest się gotowym, w dobrej formie i towarzyszą ci dobre emocje, to idziesz po zwycięstwo. Dla takich chwil się startuje. Zawodnicy uwielbiają to uczucie, gdy się wygrywa. O tenisistach mówi się też jednak, że najważniejszy jest dla nich Wielki Szlem. Pani z kolei w jednym z wywiadów podczas tegorocznego French Open powiedziała, że ważniejszy od tego jest dla niej złoty medal olimpijski. - Nie umiem dokładnie wyjaśnić, dlaczego tak jest. Chyba chodzi o to, że podczas igrzysk bardziej gra się dla kraju, a ja to uwielbiam. Podczas turnieju Wielkiego Szlema w większym stopniu reprezentujesz siebie niż ojczyznę, choć niby jest przy twoim nazwisku flaga. To jednak inne uczucie. Skąd u pani taki patriotyzm? To efekt wychowania czy może coś charakterystycznego dla rosyjskich sportowców? - Rodzice nie są sportowcami. Nigdy też nie robili mi pogadanek w stylu "Rosja jest niesamowita, musisz ją kochać ponad wszystko". Oczywiście, przekazali mi poczucie, że to moja ojczyzna i dom, ale nie wiem tak naprawdę, skąd to moje przekonanie. Może to skutek tego, że wiele czasu w ciągu roku spędza pani poza krajem? - Na pewno coś w tym jest. Za każdym razem jak wracam, to naprawdę się tym cieszę. Uwielbiam moje miasto. Tęsknię za nim, za rodziną, za domem. Okazją do reprezentowania kraju jest dla tenisistek Puchar Federacji. Pani nie wystąpiła w żadnym z tegorocznych meczów... - Jestem zawsze do dyspozycji kapitan Anastazji Myskiny i ona o tym wie. Jeszcze nie rozmawiała z nami o składzie na listopadowy finał. Już jednak jestem podekscytowana tym spotkaniem. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek