PAP: Rezerwowy mikst wystąpi w wielkoszlemowym półfinale. To spore zaskoczenie?Klaudia Jans-Ignacik: - Tak, bez dwóch zdań. Właściwie nie myślałam, że się dostanę do drabinki. Byłam przekonana, że ze swoim rankingiem nie mam nawet co się zapisywać. Ale na godzinę przed końcem zgłoszeń poszłam dla świętego sumienia do biura. W tym roku sędziowie po raz pierwszy nie podali jednak na liście zgłoszeń rankingów, więc praktycznie nie było nic wiadomo. Czyli zrobiła się "randka w ciemno"? - No właśnie. Dlatego z Santiago nie mieliśmy pojęcia czy się załapiemy do turnieju, ale ostatecznie się razem postanowiliśmy zapisać. Znamy się od dawna, bo dwa lata temu graliśmy razem w Wimbledonie, a ostatnio również w Australian Open. Po zamknięciu listy okazało się, że jesteśmy drudzy "pod kreską". Zanim ruszyła pierwsza runda do drabinki weszli Gajdosova i Soares. Oczekiwanie trwało dwa dni?- Tak, a ja od początku obstawiałam, że wycofają się Errani i Fognini. On zagrał pięć setów w singlu i trzy sety debla, a następnego dnia miał zagrać z Tsongą. Niewiele się pomyliłam, ale okazało się, że skreczowała Errani. Zwolnione miejsce w drabince chyba nie wyglądało zbyt obiecująco, bo trafiliście na rozstawionych z numerem szóstym - Rosjankę Nadieżdę Pietrową i Kanadyjczyka Daniela Nestora?- Nie ma co ukrywać, że to nie była najłatwiejsza para. Na dodatek mój partner, tuż po rozgrzewce, powiedział mi, że Nestor dla niego to jest numer jeden na świecie wśród deblistów i że nigdy z nim nie wygrał. Nestor ani razu się nie uśmiechnął do Pietrowej podczas meczu, byli cały czas strasznie poważni. Wywierał presję na Nadię, więc się nie dziwię, że popełniła dwa podwójne błędy serwisowe w super tie-breaku.Czyli zwycięstwo było po prostu zasługą lepszej atmosfery w polsko-meksykańskim duecie?- Moim zdaniem w mikście liczy się chemia między zawodnikami na korcie. Myślę, że obydwa mecze, również przeciwko Marcinowi Matkowskiemu i Niemce Annie-Lenie Groenefeld wygraliśmy właśnie dlatego, że byliśmy lepszą drużyną na korcie. Marcin poważnie podszedł do meczu, bo chwilami serwował na pani stronę tak jak w deblu?- Tak, aż nadto poważnie, bo poczułam siłę jego pierwszego serwisu. Potem mnie przepraszał, ale się nie przejmowałam tym, w końcu to my wygraliśmy. W półfinale kolejna rozstawiona para: Amerykanka Liezel Huber i Białorusin Maks Mirnyj (nr 1.) albo Rosjanka Jelena Wiesnina i Leander Paes z Indii (5.)?- Oni grają dopiero jutro, więc półfinał będzie w środę, a finał chyba wypada w czwartek. Cóż, niezależnie od tego, na kogo trafimy, to na pewno będziemy grać na luzie i zobaczymy. Wszystko będzie zależeć od tego jak się będzie układać współpraca w tamtej parze. Ja zawsze uwielbiałam miksta, nawet w czasach juniorskich grałam go zawsze w mistrzostwach Polski i przy każdej możliwej okazji. Nawet zdobyłam mistrzostwo kraju z Marcinem Gawronem. Mikst to bardzo fajna gra towarzyska, jest miło i nie ma takiej presji jak w singlu czy deblu. Sporo się ostatnio mówi o tym, że rozdawanie medali olimpijskich w mikście, wprowadzonym do programu igrzysk w Londynie, to lekka przesada. Zgodzi się pani z tym?- Ale dlaczego? Skoro jest taka dyscyplina i się gra w miksta w Wielkim Szlemie, to czemu ma nie być medali? Przecież w badmintonie czy tenisie stołowym też jest mikst. Poza tym w Londynie szykuje się bardzo wysoki poziom, bo zagra tam tylko 16 par, czyli sami najlepsi. No i być może będziemy mieli tam polskiego miksta, jeśli zdecyduje się na niego Agnieszka Radwańska. Ciekawe jak to będzie i kogo wybierze do pary. Pewnie Łukasza Kubota.W Paryżu rozmawiał Tomasz Dobiecki