Deszcz konfetti, wspaniałe nagrody, spektakularne wywiady i pamiątkowe zdjęcia, do tego aplauz gigantycznej hali, wypełnionej nadkompletem publiczności. Na zakończenie tegorocznego Nitto ATP Finals główni bohaterowie imprezy mieli prawo poczuć się przez chwilę, niczym gwiazdy hollywoodzkiej gali. Zwłaszcza triumfator, który po raz pierwszy wystąpił w tak znaczącej głównej roli. Bułgarska kolonia liczy dziś w Londynie ponad 70 tys. osób i było to widać oraz słychać na trybunach 02 Arena. Ten żywiołowy doping do złudzenia przypominał sytuację z rywalizacji pań, gdy na kort wychodzi Rumunka, Simona Halep. Liderka WTA, podobnie jak trzeci na koniec tego sezonu w ATP Grigor Dymitrow to wciąż są ludzie na tenisowym dorobku. Oboje z rocznika 1991, a mimo to wciąż bez sukcesów w imprezach głównych. Ona dwa razy wystąpiła w finale na Roland Garros, on raz zatrzymał się rundę wcześniej w Londynie i raz zrobił to w Melbourne. Mamy obecnie do czynienia z parą, która wykorzystała zbieg okoliczności, co akurat w jej wypadku oznacza skok na pozycję nr 1, zaś u niego tytuł na zamknięcie sezonu? A może chodzi tutaj o proces dojrzewania nowych, mocnych postaci, a ich wielkie zwycięstwa dopiero nadchodzą? Kłopot w tym, że nie ma sensownej odpowiedzi na tak postawione pytania. Zarówno w tenisie kobiet, gdzie trwa bezkrólewie, jak i mężczyzn, gdzie najwcześniej dopiero za rok będzie można próbować analiz nieco poważniejszych, na razie nikt niczego tak naprawdę nie wie. Lokata nr 1 w rankingu, czy też tytuł w dużej imprezie cyklu to zawsze jest cel sam w sobie oraz sposób na poprawianie wizerunku. Z drugiej strony nie jest to gwarancja sukcesu wielkoszlemowego, czyli wyniku, jaki w tym sporcie jest najważniejszy. Po Singapurze 2015 przekonała się o tym Agnieszka Radwańska, rok później identycznie było z Dominiką Cibulkovą. Dziś też nie do końca wiemy, jaki punkt kariery osiągnął właśnie Bułgar. "Gratulacje Grigor, ale co dalej?" "Gratulacje Grigor, ale co dalej?" - pyta na stronie stacji ESPN Peter Bodo, znany amerykański dziennikarz tenisowy wywodzący się z Austrii. Minie wkrótce dekada od chwili, gdy tenisowy światek po raz pierwszy zachwycił się chłopakiem z Haskova. W 2008 Dymitrow wygrał juniorski Wimbledon oraz US Open, wdrapał się też na pozycję nr 1 listy ITF dla 18-latków. Z racji podobieństw do stylu gry Rogera Federera pojawił się wówczas przydomek "Baby Fed". Do dziś nie wiemy, czy to wyróżnienie stało się zachętą, czy też rodzajem klątwy dla energicznego chłopaka z rakietą. Kolejni szkoleniowcy ze znanymi nazwiskami niewiele potrafili zrobić, bo młody człowiek wyróżniał się na korcie tzw. gonitwą myśli, a taktyczny spryt to zdecydowanie nie był jego mocny punkt. Jeden z tych opiekunów, znany kiedyś deblista z Australii, Peter McNamara, powiedział w chwili szczerości, że kłopot z Griszą pojawia się przy uczeniu go sztuki wyboru. "On ma zwykle dziesięć pomysłów na to, jak odbić konkretną piłkę, niektóre z nich są nawet całkiem niezłe. Rzecz w tym, że z reguły wybiera najgorzej, jak się tylko da". Młodość, fantazja, naturalna sprawność fizyczna i taki osobliwy, bo mocno spontaniczny styl gry, zarówno w sensie taktycznym, jak i technicznym, doprowadziły 22-letniego Grigora do półfinału Wimbledonu oraz miejsca nr 8 w rankingu ATP. Ten rok 2014 okazał się dla Bułgara znakomity i przeklęty zarazem. A pomysł współpracy z australijskim specjalistą od futbolu Rogerem Rasheedem był niestety brzemienny w skutkach. Dymitrow w krótkim czasie stał się najsprawniejszym i najszybciej biegającym po korcie tenisistą cyklu, zarazem kimś pogarszającym umiejętności czysto tenisowe z miesiąca na miesiąc. Pisałem o tym obszernie ("Nowe Piłki") niemal trzy lata temu, martwiąc się wówczas o marnowanie ogromnego talentu. Po wielu spektakularnych porażkach i po spadku na miejsce nr 40 na szczęście przyszło otrzeźwienie. Grisza zrozumiał, że musi sobie szukać nowego mentora. Półtora roku temu wybór padł na Wenezuelczyka, Dani Vallverdu, który dużo czasu spędził z Andym Murrayem, a rozstał się ze Szkotem, gdy pojawiła się Amelie Mauresmo. Był to, jak się okazało, strzał w szkoleniową dziesiątkę. Panowie znaleźli zaraz wspólny język. Ciężka praca Naśladowanie popisów sztukmistrza z Bazylei zastąpiła nauka gry pod presją, wyciąganie wniosków z porażek, budowanie koncentracji nie na jednego seta, lecz na całe spotkanie, wreszcie ciągłe doskonalenie się bez względu na uzyskiwane wyniki. W tej ostatniej kwestii zwłaszcza po wizycie u Rafy Nadala i serii wspólnych treningów Bułgar nie potrafił ukryć swego zaskoczenia. Bo on dotąd po prostu nie zdawał sobie sprawy, że trzeba pracować aż tak ciężko. Skończone 26 lat to we współczesnym wyczynowym tenisie mniej więcej półmetek kariery. Można powiedzieć, że Grigor ma jeszcze trochę czasu na te swoje duże wyniki. Z drugiej strony ma go dziś coraz mniej, bo tak jak David Goffin, Kei Nishikori, Jack Sock czy Milos Raonic reprezentuje dziś pokolenie mocno dotąd zdominowane przez tenisową wielką czwórkę. Wymienionym wciąż bliżej do karier formatu np. Tomasza Berdycha, Davida Ferrera czy Jo-Wilfrieda Tsongi, niż pójścia drogą Stana Wawrinki. Przy zasłużonych pochwałach i tak częstych teraz zachwytach postępem, jaki się pojawił w grze Bułgara, trudno przejść do porządku dziennego nad jego mankamentami. Jeden z najpoważniejszych to brak sukcesów z rywalami z elity. Jak to potrafi wyglądać pokazał częściowo londyński półfinał Jackiem Sockiem, gdy przez chwilę wydawało się, że wróciły stare demony. Ze statystyk wynika, że Dymitrow na 72 mecze z zawodnikami TOP 10 przez całą karierę wygrał tylko 21 takich pojedynków. W tym sezonie było pod tym względem dużo lepiej, bo na trzynaście gier osiem skończyło się happy-endem. Do pełni szczęścia dalej brak sukcesów z tymi największymi. Dwa ostatnie przyniósł sezon 2016, w tym roku nikogo z wielkich pokonać się nie udało. Tak generalnie to z Federerem były dotąd same porażki, z Nadalem i Djokoviciem po jednej wygranej na odpowiednio jedenaście i siedem prób. Z Murrayem natomiast trzy zwycięstwa na jedenaście spotkań. Tylko z Wawrinką bilans jest dodatni, jako że przy sześciu okazjach wygrane były cztery. Grigor Dymitrow znalazł się dziś na rozstajach, a zarazem w kluczowym punkcie kariery. Poważny pretendent brzmi dumnie i wkrótce może wiele oznaczać. Lecz gdy wrócą wszyscy starzy mistrzowie, może za moment kompletnie nic nie znaczyć. Będzie po nowemu, czy jak dotąd, gdzieś za plecami wielkich. Oto iście hamletowski dylemat Bułgara na miesiąc przed rozpoczęciem sezonu 2018. Karol Stopa