Szwajcar przyleciał do Toronto w towarzystwie żony Miroslavy, dwójki córek-bliźniaczek i trenera - nowego członka jego zespołu. Federer kilka ostatnich lat spędził pracując w pojedynkę, ale po niespodziewanej porażce w ćwierćfinale Wimbledonu, jego ulubionego turnieju, z Czechem Tomasem Berdychem i spadku w rankingu ATP na trzecie miejsce, postanowił wprowadzić do swojego tenisowego życia coś nowego. - Zawsze z dystansem podchodziłem do stwierdzeń, że jestem najlepszy w historii czy najgorszy, choć trzeba przyznać, że przez ostatnie siedem lat złych momentów było niewiele - powiedział Szwajcar. - Zawsze jednak szukałem nowych dróg, aby się poprawić. Paul, ze swoim doświadczeniem, może wnieść coś do naszego zespołu i to teraz będziemy badać - dodał. Federer nie omówił dokładnie kwestii na czym współpraca z Annacone'em miałaby polegać, ale stwierdził, że prawdopodobnie poczeka do zakończenia US Open, aby zdecydować czy zatrzyma go na stałe. - Z Paulem zawsze miałem dobre relacje, przecież był trenerem Pete'a Samprasa i Tima Henmana, a to moi przyjaciele. Dlatego myślę, że to dobry moment na test - powiedział Szwajcar. Federer nie miał stałego szkoleniowca od czasu, gdy w 2003 roku rozstał się z Peterem Lundgrenem. Zamiast tego wolał czasowe współprace m.in. z Australijczykami Tonym Roache'em i Darrenem Cahillem, a także Hiszpanem Jose Higuerasem. Annacone usiądzie w boksie Szwajcara już w czasie wtorkowego meczu z Argentyńczykiem Juanem Ignaciem Chelą w drugiej rundzie turnieju ATP w Toronto, który tenisista z Bazylei wygrał dwukrotnie (2004 i 2006). - Wiem, że z wieloma rzeczami poradzę sobie sam, ale na tym etapie potrzebuję pomocy wszelkiego rodzaju, ponieważ moja rodzina się powiększyła, podobnie jak biznes - zakończył Federer.