23-letnia Azarenka nigdy nie cieszyła się nadmierną popularnością wśród miejscowych kibiców na potęgę zakochanych w tenisie. Podobne zainteresowanie "białym" sportem trudno znaleźć gdziekolwiek indziej na świecie, bo tylko w Melbourne trybuny pękają w szwach również na meczach deblowych, a nawet mikstów. Największym minusem Białorusinki jest potworne wycie i dziwne postękiwania podczas uderzania piłek, które do pasji doprowadzają nie tylko kibiców na Antypodach, ale i telewidzów. Znany z ciętego języka John McEnroe przed rokiem w Melbourne ogłosił, iż poinformował szefów amerykańskiej stacji telewizyjnej, że nie będzie więcej komentował jej meczów, bo nie wytrzymają tego jego uszy. "Wika nie jest odosobniona w swoich koncertach na korcie, ale ja mam przez nią tylko potworny ból głowy. Przy tym zupełnie nie jest w moim typie jako kobieta. Szarapowa też piszczy i jęczy podczas gry, ale to inna historia. Na Marię zawsze chętnie popatrzę i jej mogę wiele wybaczyć" - kontynuował uszczypliwości pod adresem Azarenki w jednym z wywiadów. Zdanie McEnroe'a podziela pewnie większość kibiców tenisa, nie tylko australijskich, co potwierdza też fakt, że nazwisko Białorusinki rzadko pojawia się w jakichkolwiek plebiscytach na najsympatyczniejszą, ulubioną czy też najładniejszą tenisistkę świata. Tym razem problem jest trochę poważniejszy. Azarenka "podpadła" bowiem niemal wszystkim swoim "niesportowym" zachowaniem w półfinale, w którym pokonała 19-letnią Amerykankę Sloane Stephens 6:1, 6:4. Zanim to jej się udało, wyraźnie wpadła w panikę, gdy przy stanie 5:3 nie wykorzystała aż pięciu meczboli. W tym momencie poprosiła o przerwę medyczną, bowiem - jak tłumaczyła potem na konferencji prasowej - miała atak duszności i nagle źle się poczuła. Trudno udowadniać jakieś "złe" intencje, ale wyraźnie wybiła tym z rytmu mniej doświadczoną rywalkę, która w kolejnym gemie zepsuła proste uderzenie przy szóstej piłce meczowej. Australijska widownia znana jest z bardzo żywiołowego, wręcz szowinistycznego dopingu, gdy na korcie są miejscowi tenisiści. Jednak w innym przypadkach stawiana jest często za wzór obiektywizmu i postawy "fair play". Oklaskuje gorąco udane zagrania po obu stronach siatki, wspiera aktualnie przegrywających w spotkaniach, ale też potrafi głośno buczeć, gdy nie spodoba jej się czyjaś postawa albo jakiś gest. Bardzo realne jest więc, że w sobotnim finale Azarenka odczuje wyraźną niechęć i presję widzów tłumnie wypełniających trybuny Rod Laver Arena. Zresztą Na Li, nawet bez tego może liczyć na spore wsparcie, bo po jej udanych występach we wcześniejszych rundach do Melbourne przyleciała duża grupa kibiców z jej kraju. Poza tym Australian Open, od początku istnienia, nazywany jest nieoficjalnymi otwartymi mistrzostwami Australii i Azji. Dlatego publiczność często wspiera tu zawodników z największego kontynentu świata. Białorusinka jest nieznaczną faworytką finału, biorąc pod uwagę różnicę pięciu lokat w rankingu WTA Tour, jej ubiegłoroczny triumf oraz bilans dotychczasowych pojedynków z Li 5-4, a na twardej nawierzchni 4-3. Jednak w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie pokazała zbyt dobrej gry. Natomiast 30-letnia Chinka jest w wysokiej formie, co potwierdziła dwoma zwycięstwami nad mocnymi rywalkami. W ćwierćfinale wygrała z niepokonaną w pierwszych 13 tegorocznych meczach Agnieszką Radwańską (nr 4.) 7:5, 6:3, a w kolejnej rundzie uporała się z Rosjanką Marią Szarapową (2.) 6:2, 6:2. Trudno nie dostrzec w tym ręki zatrudnionego w sierpniu argentyńskiego trenera Carlosa Rodrigueza, który stał kiedyś za największymi sukcesami Belgijki Justine Henin.