Zawodnicy stworzyli emocjonujące widowisko, które po trzech godzinach i 58 minutach zakończyło się zwycięstwem Nishikoriego. Obaj mieli w nim lepsze i gorsze momenty. Murray zaczął ofensywnie nastawiony i już po 35 minutach miał na koncie pierwszego seta. W siódmym gemie kolejnej odsłony nastąpiła krótka przerwa na zasunięcie dachu po tym jak zaczęło padać. Po powrocie na kort sytuacja się odwróciła - Japończyk zaczął grać znacznie lepiej, a Szkot był wybity z rytmu. Coraz bardziej nerwowy wicelider rankingu ATP zdołał rozstrzygnąć na swoją korzyść kolejną partię, w czym pomógł mu mylący się nieraz rywal. Azjata zachował jednak chłodną głowę i szybko doprowadził do remisu. Nie bez znaczenia były tym razem błędy Brytyjczyka oraz... złośliwość losu. Przy stanie 1:1 w czwartym secie Murray miał break pointa. W trakcie akcji, w której był stroną dominującą, samoczynnie włączył się jednak system nagłaśniający i sędzia Marija Cziczak zdecydowała się przerwać grę, a następnie powtórzyć punkt. Szkot nie mógł się pogodzić z takim obrotem sprawy. - Wcześniej już działy się podobne rzeczy i pani arbiter nie przerywała gry. Chciałem wiedzieć, dlaczego uczyniła to właśnie teraz - tłumaczył po meczu tenisista. Później skierował swoje kroki do supervisora, w którego kierunku powiedział: - To nie fair. Zdekoncentrowany Murray przegrał cztery kolejne punkty i gema, a później cztery następne i skończyło się 1:6. Sytuacja z włączającymi się w nieplanowany sposób głośnikami, co po raz pierwszy miało miejsce w trakcie meczu Agnieszki Radwańskiej z Aną Konjuh, później jeszcze się powtórzyła. Po zakończeniu spotkania amerykańska federacja w komunikacie poinformowała, że wadliwy sprzęt został wymieniony przed środową sesją wieczorną. O wyniku miała rozstrzygnąć piąta partia. Murray z 12 wcześniejszych pojedynków pięciosetowych wygrał 11. Statystyka ta jednak nie pomogła mu w środę. Podobnie jak we wcześniejszych partiach i tym razem nie brakowało przełamań. Nishikori prowadził już 4:2, ale wyżej notowany z tenisistów nie poddawał się i wyrównał stan rywalizacji, choć wcześniej musiał... walczyć motylem, którego rakietą przepędził z kortu, choć zachował przy tym spokój. Sędzia wstrzymała też na kilka chwil pojedynek, gdy na innym korcie publiczność fetowała szykującego się do gry Argentyńczyka Juana Martina del Potro, bardzo popularnego w Nowym Jorku. - W pierwszym secie zagrałem bardzo słabo. Popełniłem sporo błędów. Przerwa na zasunięcie dachu dobrze na mnie zadziałała. Pozwoliła mi się uspokoić i skupić ponownie na returnie - podkreślił Japończyk. Murray nie chciał tłumaczyć porażki zdarzeniami pozasportowymi. - Czy one miały wpływ na moją postawę? Na pewno. Ale nie one zdecydowały o porażce. Choć bardzo chciałem awansować do półfinału, to wyraźnie nie był mój dzień. Miałem problem z utrzymaniem własnego podania. Gemów przy serwisie rywala wygrałem wystarczająco dużo, by zwyciężyć, ale przegrywałem swoje - analizował dwukrotny mistrz olimpijski.