Każdy, kto choć trochę poznał dzieje tenisa, zetknął się z tym nazwiskiem. Fachowcy i dziennikarze uważali go za najlepszego gracza świata swej doby, a i do dziś umieszcza się go w gronie dziesięciu najlepszych wszech czasów. "Tilden gra na całym korcie" - zachwycano się jego wszechstronnym tenisem i strategią grą. I pomyśleć, że "Big Bill" (190 cm wzrostu) nie wygrał żadnego ważnego turnieju do 27 roku życia, poza lokalnymi w USA. Ale gdy już zaczął odnosić sukcesy, panował na kortach niepodzielnie. Podziwiano jego wspaniałą technikę, siłę uderzeń, zasięg ramienia zwłaszcza z forhendu, mocne, urozmaicone serwisy, grę przy siatce, legendarne skróty, gdy piłka niemal "siadała" na korcie. Zaskakiwał nagłymi zmianami tempa gry... Był numerem 1 listy klasyfikacyjnej w latach 1920-25. Dzięki znakomitej strategii gry zaczął seryjnie wygrywać mistrzostwa USA (w l. 1920-1925 i 1929). Na trawie Wimbledonu wygrał trzykrotnie (1920 r., jako pierwszy Amerykanin, w 1921 i 1930 r., ten ostatni triumf w wieku 37 lat!). W Pucharze Davisa rozegrał 41 meczów, wygrywając 34 razy. W finałach PD grał 28 razy, zdobywając dla barw USA 21 punktów. W 1926 r. ten wielki, nie tylko z postury, gracz przekonał się, jak sprawdza się porzekadło, że w tenisie trzeba grać do końca. W 1/2 finału turnieju wimbledońskiego przegrał z niewysokim Francuzem Henri Cochetem, w pięciu setach, po wygraniu dwóch pierwszych 6:2, 6:4 i prowadząc w trzecim 5:1. To był początek "panowania" na londyńskich kortach "francuskich muszkieterów", Cocheta, Rene Lacoste,a i Jeana Borotry... Po zwycięstwie w Londynie w 1930 r., Tilden przeszedł na zawodowstwo i stworzył grupę profesjonałów zwaną "cyrkiem Tildena". Podróżujących po całym świecie mistrzów tenisa mogła także podziwiać w latach trzydziestych polska publiczność. W 1933 r., na kortach Legii w Warszawie, Ignacy Tłoczyński rozegrał z "Big Billem" mecz pokazowy i potrafił wygrać jednego seta. Tilden miał wtedy 40 lat. Na mecz musiał uzyskać specjalną zgodę PZLT... Jeszcze w wieku 52 lat, w 1945 r., w pokazowym meczu w Los Angeles Tilden "strzelał" asami serwisowymi, "rozstawiał w po rogach" trzykrotnego mistrza Wimbledonu (1934-36) Freda Perry'ego. A w tym samym roku mistrz świata zawodowców Bobby Riggs z trudem poradził sobie z "seniorem"... Pieniądze zarabiane na korcie wydawał jako impresario teatralny, wystawiając sztuki na własny koszt i z sobą w rolach głównych. Zazwyczaj jego spektakle szybko plajtowały. 5 czerwca 1953 r. zmarł, w dość niejasnych okolicznościach, wcześniej pomawiany o homoseksualizm... Jeszcze na kilka dni przed śmiercią szykował się do turnieju dla zawodowców w Cleveland. Gdy "wielki Bill" nie zjawił się, zaniepokojeni przyjaciele przybyli do jego domu i znaleźli go martwego, obok przygotowanych walizek i rakiet tenisowych. Po śmierci Tildena, jego rywal w grach pojedynczych i partner deblowy George Litt napisał. "Jeśli w niebie grają w tenisa, możecie być pewni, że Tilden już tam gra z... aniołami".