"Na tej skoczni się wychowałem, marzyłem, by tu kiedyś wygrać" - mówił wzruszony Stoch. "Przykro mi tylko za Adama. Ale uprawiamy sport ekstremalny" - dodał. - "Dziś udowodniłem, że w tej dyscyplinie każdy może wygrywać". Kiedy w pierwszej serii Adam Małysz wylądował na 120. metrze, ale po chwili upadł w śnieg i długo się nie podnosił, na trybunach Wielkiej Krokwi zapadła grobowa cisza. Polak opuszczał obiekt na toboganie - fani pożegnali go owacją, było zagrożenie, że skręcił kolano przeciążone na początku sezonu. Gdyby tak się stało jego występ w mistrzostwach świata w Oslo byłby poważnie zagrożony, a właśnie ze względu na nie mistrz z Wisły przedłużył karierę po igrzyskach w Vancouver. Na szczęście okazało się, że Małysz tylko uderzył się nartą w kolano, rozciął skórę, ale do uszkodzenia więzadeł nie doszło (przeprowadzone w szpitalu badania wykazały stłuczenie i naciągnięcie więzadła). - Wyszedł z karetki i o własnych siłach poszedł do Hannu Lepistoe - opowiadał Łukasz Kruczek. Trener polskiej kadry nie przypuszczał, że za godzinę będzie płakał ze szczęścia. To za sprawą Kamila Stocha, który po raz pierwszy w życiu stanął na podium Pucharu Świata i to na najwyższym stopniu. W dodatku w Zakopanem, gdzie zawodnicy Kruczka mieli wykonać krok do przodu w sezonie będącym dotąd dla nich słabym, lub co najwyżej przeciętnym. Padający od rana śnieg sprawił, że warunki na skoczni były bardzo trudne. Zawodnicy lądowali w sypkim śniegu, co sprawiało im wielkie kłopoty. Poza najbardziej rutynowanym Polakiem i Emmanuelem Chedalem nikt nie upadł. Tyle, że odległości były krótkie. Lot Małysza na 120. metr dałby Polakowi miejsce w czołówce, a trzy metry dłuższy Stocha zapewnił mu prowadzenie. Mniejsze odległości osiągnęli poza Ammannem wszyscy zawodnicy prowadzący w klasyfikacji generalnej PŚ. Wyniki były sensacyjne do tego stopnia, że po pierwszym skoku Piotr Żyła i Stefan Hula wyprzedzali dość zdecydowanie lidera PŚ Thomasa Morgensterna. W drugiej serii loty były już wyraźnie dłuższe. Morgenstern uzyskał 126,5 m i długo prowadził. Gdy jednak szósty po pierwszym skoku Michael Uhrmann uzyskał 131,5 m, było oczywiste, że presja na Stochu będzie ogromna. Niemca wyprzedził dopiero przedostatni w serii finałowej Norweg Tom Hilde, ale cieszył się z prowadzenia bardzo krótko. Stoch wylądował na 128. metrze i mógł szaleć ze szczęścia. Fani pod Wielką Krokwią śpiewali Mazurka Dąbrowskiego drugi raz w ciągu trzech dni, ale tym razem nie za sprawą Małysza. 24-letni Stoch jest dopiero czwartym polskim skoczkiem, który wygrał konkurs w Pucharze Świata (Bobak 1, Fijas 3 i Małysz 39). Czy to będzie zwrot w jego karierze? Z taką diagnozą trzeba trochę poczekać. Na pewno Stoch udowodnił sobie i kibicom, że mimo iż polskie skoki wciąż zaczynają się od Małysza, to na szczęście na nim nie kończą. Od kilku lat fani zjeżdżający do Zakopanego zadawali sobie pytanie co będzie, gdy Małysz zakończy karierę? Co będzie z wielką, wspaniałą imprezą, gdy polscy skoczkowie nie będą w stanie walczyć o zwycięstwo. Stoch był od dawna kandydatem nr 1 w reprezentacji Polski do tego, by choć otrzeć się o poziom wielkiego mistrza z Wisły. Dziś wreszcie mu się udało. Był tak samo szczęśliwy, jak dziesiątki tysięcy fanów. Wygrać w Zakopanem, zastępując Małysza - nic lepszego nie mogło go spotkać. Miejsca innych Polaków: Stefan Hula był 13. (119 i 120 m), po raz pierwszy w PŚ zapunktował niespełna osiemnastolatek Tomasz Byrt, który był 29. (116 i 11,5 m), Piotr Żyła - 31. (123 i 101 m), a Adam Małysz - 32. (120 m). Michał Białoński, Dariusz Wołowski, Zakopane <a href="http://skoki.interia.pl/ps/kalendarium">Zobacz wyniki 3. konkursu o PŚ w Zakopanem</a> <a href="http://skoki.interia.pl/ps/klasyfikacja">Zobacz klasyfikację generalną Pucharu Świata</a>