INTERIA.PL: Czynnie zabiega pan o pozostawienie zapasów w programie igrzysk olimpijskich. Wysłał pan nawet petycję do Donalda Tuska z prośbą o wsparcie. Premier odpisał? Damian Janikowski: - Jeszcze nie. Ale mam nadzieję, że do niego dotarła. Nawet jak nie przeczytał mojego pisma, to pewnie dowiedział się o nim z mediów, bo głośno o tej sprawie informowały. Szczerze: spodziewa się pan odpowiedzi premiera? - Trudno powiedzieć, ale cel udało mi się osiągnąć. Zwróciłem tą petycją uwagę wielu ludzi i, mam nadzieję, samego premiera na ważny problem. Oczywiście, bardzo miło będzie jak odpowie i wesprze naszą akcję. Jak opowie się za tym, żeby nie usuwać zapasów z programu igrzysk, będę miał wielką satysfakcję. Sprzeciw wobec wyrzucenia zapasów z igrzysk jest wszechobecny. Myśli pan, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski się ugnie? - Według mnie nie ma takiej opcji, żeby zapasów mogło zabraknąć na igrzyskach. Takimi akcjami, jak wysłana przeze mnie petycja, pokazujemy, jak wiele osób interesuje się zapasami, uprawia je i chce, żeby pozostały sportem olimpijskim. Będziemy o to walczyć do końca. Zmiany w programie igrzysk mogłyby obowiązywać od 2020 roku. Rozumiem, że do kolejnej olimpiady w Rio de Janeiro w 2016 roku przygotowuje się pan bez zakłóceń? - Dokładnie, wszystko przebiega zgodnie z planem. Co będzie jak zapasy znikną z programu igrzysk? Ma pan plan B na dalszą karierę sportową? Widziałem pana nagranie z amatorskich zawodów MMA... - No tak, jeżeli zdrowie pozwoli i nadal będą chęci, to po zakończeniu kariery zapaśniczej chciałbym zostać zawodnikiem MMA. Podoba mi się to połączenie stylów, na pewno mógłbym się w tej dyscyplinie wiele nauczyć. Ale jeszcze o tym nie myślę, bo przede mną sporo lat startów w zawodach zapaśniczych. Skupiam się na teraźniejszości i najbliższych planach, czyli organizowanych jesienią mistrzostwach świata. Tylko to się teraz liczy. Czyli propozycji z KSW czy MMA Attack jeszcze nie było? - Jakieś rozmowy były. Raz dzwonili, już nie pamiętam, z której federacji, pytali, czy wystąpiłbym na ich gali. Odmówiłem, bo nie stać mnie na to, żeby porzucić zapasy na 3-4 miesiące i przygotowywać się do jednego występu pod kątem MMA. Ale wiem, że wszystko zależy ode mnie. Gdybym teraz ogłosił, że chcę walczyć w formule MMA, to pewnie nie byłoby problemu z propozycją ze strony KSW lub MMA Attack. Na pewno warunki finansowe byłyby korzystne. Da się w Polsce wyżyć z zapasów? - To zależy. Jeżeli jest się numerem jeden w swojej kategorii wagowej i ma dobre wyniki na mistrzostwach świata, Europy czy na igrzyskach olimpijskich, to tak. Pozostali zawodnicy mają ciężko. Kluby starają się o sponsorów, Polski Związek Zapaśniczy i Ministerstwo Sportu i Turystki działają, jak mogą, ale zawodnicy spoza czołówki luksusów nie mają. Z samego trenowania żyć nie mogą. Pytam, bo znam wielu zawodników sportów walki, którzy dorabiają prowadząc zajęcia w klubach czy też stojąc na bramce w lokalu. Pan tak nie ma? - Nie, ale kiedyś miałem ten sam problem. Jak zaczynałem, nie miałem jeszcze wyników, więc musiałem szukać pieniędzy gdzie indziej. Wszystko zmieniło się w 2010 roku. Przyszły pierwsze poważne sukcesy i zostałem żołnierzem zawodowym. Dzięki temu dalej mogłem kontynuować karierę zapaśniczą. Wojsko zagwarantowało mi dostateczny byt. Nie musiałem już pracować dorywczo, moją pracą stały się odtąd zapasy. Ma pan jakieś dodatkowe obowiązki będąc zawodowym żołnierzem? - Głównie mam się koncentrować na codziennych treningach, wyjazdach na zgrupowania i startach w zawodach, ale to nie znaczy, że nie mam innych obowiązków. Odbywam szkolenia, zdaję egzaminy, tak jak normalny żołnierz. Planuje pan zostać w wojsku na lata? - Jeżeli tylko będzie taka możliwość, to tak. Tak długo jak jestem zawodnikiem, to dla mnie czysty sponsoring. Tak jak wcześniej powiedziałem, moją pracą jest trening i bycie zapaśnikiem. Jak skończę karierę sportową będę starał się o jakieś stanowisko. Chciałbym kontynuować wtedy pracę zawodowego żołnierza. Medal olimpijski bardzo zmienia człowiekowi życie? - Niekoniecznie. Na pewno żyje mi się łatwiej, ale wiele spraw pozostało po staremu. Zaraz po powrocie z Londynu został pan ulubieńcem mediów. Czy to zainteresowanie przełożyło się na nowych sponsorów? - O sponsorów nie jest tak łatwo. Udało mi się nawiązać współpracę z Zakładami Chemicznymi "Warter", które do następnych igrzysk będą mnie wspierać w przygotowaniach. Jeżeli mogę, chciałbym też podziękować firmom Pit Bull West Coast i Under Armour, które dostarczają mi ubrań sportowych i Triceps.pl, która dostarcza mi suplementów i odżywek. Rewelacji nie ma, ale nie mogę narzekać. Miałem dużo gorzej, niczego mi teraz do treningów nie brakuje, a to jest dla sportowca najważniejsze. Po zdobyciu medalu olimpijskiego powiedział pan, że zbiera na nowe mieszkanie. Jak idzie realizacja tego marzenia? - Na pewno jest bliżej niż dalej. Nie uzbierałem całej kwoty, będę się musiał wspomóc jakimś małym kredytem, ale lada chwila będę miał swoje wymarzone mieszkanie. Nie irytuje pana to, że mozolnie ciuła na mieszkanie, chociaż jest wśród najlepszych zapaśników świata, a zarabia niewiele w porównaniu z przeciętnym polskim piłkarzem, któremu daleko nawet do przyzwoitego poziomu sportowego? - Nie chcę się na ten temat wypowiadać, powiem tylko tyle, że życzyłbym sobie, żeby naszym sportem narodowym nie była piłka nożna, a jakiś inny sport. Dorastał pan w trudnej dzielnicy Wrocławia, w której łatwo było wpakować się w kłopoty. Zastanawia się pan czasem, co by było, gdyby nie sport? - Zawsze można się zastanawiać nad swoimi wyborami życiowymi, ale nikt nie wie, jaki byłby inny scenariusz. Wybrałem sport i nie żałuję. Jak pan trafił na pierwszy trening? - Mój kuzyn Mariusz Bielecki mnie zaprowadził. Miesiąc wcześniej był nabór i on tam poszedł. Od zawsze mieliśmy świetny kontakt, więc jak zobaczyłem, że trenuje i mu się podoba to sam chciałem spróbować. I tak już zostaliśmy na sali. Do dzisiaj razem trenujemy. Kiedy doszło do pana, że może odnieść sukces jako zapaśnik? - Całkiem szybko. Mniej więcej po roku treningów będąc młodzikiem wystartowałem na dość poważnych zawodach. To był Puchar Polski Kadetów w Radomiu. Zająłem drugie miejsce, pokonując zawodników z reprezentacji Polski. Zrozumiałem, że skoro mogę z nimi wygrać, to stać mnie na to, żeby rozwijać się w tym sporcie i mieć naprawdę dobre wyniki. Pański medal przełożył się na większe zainteresowanie zapasami w klubie? - Tak, i obserwuję to nie tylko w moim klubie. W całym kraju powstały nowe szkółki, reaktywują się inne kluby zapaśnicze, widzę, że młodzież bardziej interesuje się tym sportem niż wcześniej. Spotkałem się też z klasami sportowymi o profilu zapaśniczym w gimnazjach, więc wzrost zainteresowania jest widoczny. Rodzice często stają przed dylematem: na jaki sport zapisać dziecko? Warto zdecydować się na zapasy? - Oczywiście! Widzę to po sobie, ten sport znakomicie rozwija ciało i ducha. Trening jest bardzo wszechstronny, zaciekawi każdego. Naprawdę polecam! Podobno nie lubi się pan bić? - A nie lubię! Jak byłem młodszy to owszem, zdarzały się bójki, ale po co sobie robić problemy? Trzeba unikać takich sytuacji. Im bardziej jestem świadomy swojej techniki, siły i umiejętności, tym bardziej wiem, że mogę komuś zrobić krzywdę. Ale i samemu mogę oberwać, bo przecież różne rzeczy się zdarzają. Po co mi to? Nie zaczepił pana żaden "kozak", który chciał sprawdzić, czy da radę medaliście olimpijskiemu? - Na szczęście nie. I niech tak zostanie. Rozmawiał: Dariusz Jaroń Wywiad autoryzowany Zobacz również: Damian Janikowski zdobył w sobotę złoty medal MP