Pochodzący z Zakopanego skoczek zanim stał się sławny i zaczął odnosić sukcesy w sporcie borykał się z trudną sytuacją finansową. Jak ujawnił "Super Express" pracę w karczmie "Chata Zbójnicka" zaczął w 2017 roku. Najpierw zmywał naczynia, potem awansował na kelnera. Mimo że gości obsługiwać zaczął w zastępstwie za kolegę, to szefowie natychmiast docenili jego umiejętność nawiązywania kontaktu z ludźmi... "Ma świetny kontakt z ludźmi. Jest szczery, zabawny i otwarty. Klienci go pokochali i wciąż o niego pytają" - opowiadał współpracownik Krzysztof Kluś w rozmowie z "Super Expressem". Stękała pracował od czterech do sześciu godzin dziennie, potem ściągał fartuch i biegł na trening. Natłok obowiązków i zmęczenie omal nie doprowadziło go do całkowitego zwątpienia i porzucenia skoków. Na szczęście w chwilach załamania Andrzej miał obok siebie prawdziwych przyjaciół. "Zawsze wierzyliśmy w niego i nie pozwalaliśmy na myślenie o rzuceniu skakania" - czytamy w "Super Expressie". Jak się okazało, w miejscu pracy wszyscy wierzą, że świetny występ na Pucharze Świata to dopiero wstęp do sukcesów Stękały w sporcie. Kibicują mu, ale nie mają zamiaru rezygnować z tak dobrego pracownika i nadal liczą, że kiedyś wróci zabawiać ich gości... "Andrzej nadal u nas pracuje! Nie zwolniłam go przecież. Teraz po prostu ma urlop" - wyznała właścicielka karczmy w rozmowie z "Super Expressem".