Pierwszy odnotowany rekord świata w długości skoku to rok 1868. Chociaż nie był to w żadnym wypadku występ, który moglibyśmy nazwać dzisiaj lotem, te 19,5 m stanowiło początek wyścigu do lądowania coraz dalej i przesuwania kolejnych granic. Prawdziwie przełomowym momentem był, jak to zwykle bywa, przejaw odwagi w połączeniu z myślą techniczną. W 1934 roku powstała pierwsza tak duża skocznia na świecie. Tak, dzisiaj na obiektach o podobnych rozmiarach trenują dzieci, ale w latach trzydziestych w ówczesnej Jugosławii wzniesiono obiekt, który po rozbudowie zyskał punkt konstrukcyjny zlokalizowany na 90. metrze. Jeszcze później w relacjach zawodników padało określenie "nieludzka skocznia". Stanko Bloudek - projektant, łyżwiarz - zapoczątkował w Planicy erę lotów narciarskich. Federacja narciarska nieprzychylnie zerkała na poczynania konstruktorów, sprzeciwiając się budowie obiektu. Obok szalonego snu architekta stanął mniejszy obiekt przeznaczony do treningu. Skok w przepaść Wiosną 1936 roku słońce najpewniej musiało tak samo śmiało przygrzewać, jak dzisiaj, gdy słoweński obiekt górujący u stóp najwyższego szczytu Alp Julijskich, Triglavu, gościł skoczków szybujących tutaj w marcu znacznie powyżej dwusetnego metra. Zawody na mniejszej skoczni K-60 były niemożliwe do rozegrania. Idealne warunki panowały na wielkim obiekcie. W ten sposób organizatorzy złamali dane słowo i wpuścili sportowców na premierowe loty. Niezgodne z zezwoleniami federacji skoki budziły wyrzuty sumienia startujących. Wkrótce jednak pojawiło się zielone światło z zaznaczeniem, żeby skoki ograniczyć do 80 m. "U progu skoczni nasze wrażenia odnośnie jej rozmiarów zostały jeszcze spotęgowane. Rozjazd jest olbrzymi, ale gdy stanęliśmy u progu i spojrzeliśmy w dół, stało się dla nas rzeczą zupełnie jasną, że aby oddać skok, musimy osiągnąć szybkość w granicach od 80 do 90 km na godzinę. Z nieopisanym wprost napięciem udaliśmy się na rozjazd. Prawie wszyscy byliśmy przyzwyczajeni skakać na wielkich skoczniach, ale tutaj w Planicy było zupełnie coś innego. Wiedzieliśmy również, że w głębokiej dolinie, gdzie znajduje się skocznia mogą wytwarzać się najrozmaitsze prądy powietrza zupełnie nieobliczalne dla skoczka" - napisał Sigmund Ruud, norweski srebrny medalista olimpijski w skokach narciarskich, który na listę rekordów świata w długości skoku pierwszy raz zapisał się w 1931 roku, skacząc wtedy 81,5 m. Premierowe loty nie dla wszystkich okazały się szczęśliwe. Pęd w drodze do progu i opór powietrza stały się przyczyną upadków dla nieobytych z tak dużym obiektem zawodników. Konkurs wkrótce został przerwany, a skoczkowie wcale nie mieli o to żalu do organizatorów. Na nowej skoczni swoje ślady zostawił też słynny "Dziadek". Znany z odważnych czynów Stanisław Marusarz w marcu 1935 roku pofrunął tam 95 m i na chwilę zapisał się jako rekordzista świata. Arcydługi lot poza setny metr Pierwszy skok na odległość przekraczającą setny metr padł mimo wszystko właśnie w Planicy. Na tej przeklętej dla wielu skoczni Josef Bradl pofrunął 101,5 metra - późniejszy zwycięzca pierwszego w historii Turnieju Czterech Skoczni. Na kolejny rekord świata, również w wykonaniu Austriaka, czekano dwa lata. 107 metrów musiało wówczas budzić niemałe emocje, a skocznia w Planicy powoli przyjmowała się w świadomości środowiska narciarskiego. W 1938 roku słoweński mamut został również zaakceptowany przez FIS. Chęć latania coraz dalej doprowadziła wreszcie do etapu, w którym bicie rekordów na wielkiej Bloudkovej Velikance przestało być wystarczające. Potrzebna była nowa, większa skocznia. Plany na następcę pierwowzoru mamuta powstały w latach pięćdziesiątych. Ostatni rekord świata wyśrubowany w Planicy na historycznym mamucie padł w marcu 1948 roku i wyniósł 120 metrów. Potem pałeczkę przejął niemiecki Oberstdorf. Dokładnie w połowie ubiegłego stulecia powstała nowa skocznia na mapie. Już podczas pierwszych lotów kilku skoczków z powodzeniem atakowało rekord globu. Tylko w pierwszym roku funkcjonowania skoczni w Oberstdorfie najdłuższy skok w dotychczasowej tabeli rekordów wydłużył się o w sumie 14 metrów. Mistrzowie latania na nartach W 1952 roku na nowej skoczni otworzono erę lotów narciarskich. Uzyskiwane odległości wciąż odpowiadały bardziej dzisiejszym skokom, ale faktycznie był to kolejny krok do pogłębiania się uzależnienia od latania. Pierwszy Międzynarodowy Tydzień Lotów Narciarskich padł łupem Bradla. W 1961 roku w słowniku federacji narciarskiej pojawiła się oficjalna nazwa "loty narciarskie". Takie rozróżnienie wskazywało nie tylko na różnorodność dwóch konkurencji, ale również świadczyło o rosnącym trendzie do bycia naj. Rok 1969 to powrót do łask jugosłowiańskiej Planicy. Lotnicy przywitali nowy obiekt godnymi skokami na miarę nowych rekordów. Najpierw Bjoern Tore Wirkola, zwycięzca trzech Turniejów Czterech Skoczni z rzędu, wyśrubował wynik na 156 metrów. Ale dwudniowy maraton lotów zakończył się znacznie dalszym rezultatem Manfred Wolf (165 m). Mekka lotów narciarskich konkurowała z Oberstdorfem i Tauplitz. W latach siedemdziesiątych postanowiono włączyć do kalendarza rywalizację o tytuł mistrza świata w lotach. Nowa Velikanka, czyli "olbrzymka" o punkcie K umiejscowionym na 165. metrze, stała się świadkiem triumfu Waltera Steinera. Zawodnik, który w tym samym roku różnicą 0,1 pkt uplasował się tuż za Wojciechem Fortuną w olimpijskim boju w Sapporo, tym razem pokazał, że śmiało zasługuje na tytuł najlepszego lotnika na świecie. 114 i 117 m Fortuny przy 155 i 153 m szwajcarskiego skoczka robiły jednak sporą różnicę. Polak został wówczas sklasyfikowany na 20. pozycji. Mamuty jak grzyby po deszczu Wielkie skocznie w Planicy, Oberstdorfie i Tauplitz, a obok nich Vikersund. Historia skandynawskiej perełki zaczyna się niemal w tym samym czasie, co "nieludzka" skocznia w Planicy. Jako mamucia urosła dopiero w 1965 roku. Rok później konkurencyjna skocznia na mapie Europy zapisała się jako zdatna do przesuwania kolejnych granic. Podczas inauguracyjnych zawodów Wirkola wylądował na 145. metrze, a następnie pofrunął jeszcze o metr dalej. Pod koniec lat sześćdziesiątych wybudowano skocznię do lotów, która nigdy nie zapisała się jako miejsce pobicia kolejnego wyniku. Copper Peak w Stanach Zjednoczonych plasuje się w rankingu jako najmniejsza skocznia z olbrzymów. Zresztą rekord wyśrubowany tutaj w 1994 roku to zaledwie 158 m, co przy rozmiarze 175 m wcale nie robi wrażenia, patrząc przez pryzmat rozwoju światowego poziomu lotów narciarskich. Z innej strony - to jedyna tego typu skocznia, która powstała poza Europą. Polakom najbliżej było do owianego diabelską sławą Czertaka. Obiekt mamuci w Czechach wzniesiono w 1980 roku. Skocznia dla nas najbliższa, nie tylko zerkając na mapę. W Harrachovie Robert Mateja jako pierwszy w poczcie zawodników z Polski ustał skok poza dwusetny metr. Dwaj giganci - amerykański i czeski popadają popadają w zapomnienie zupełnie na przekór tendencji, że ludzi chętnych do przekraczania granic nie brakuje. Sto, dwieście, trzysta? Dla prawdziwych mistrzów rzeczy niewykonalne nie istnieją. Sportowcy wielcy charakterem i waleczni duchem mają inne granice niż zwykli obserwatorzy rekordowych wyczynów. Tak jak jeszcze przed kilkoma laty przekroczenie granicy 250 m wydawało się abstrakcją, tak 25 lat temu widzowie z utęsknieniem wypatrywali lotu poza dwusetny metr. 17 marca 1994 roku Fin Toni Nieminen poprawił rekord świata z tego samego dnia o siedem metrów, śrubując w Planicy wynik na 203 m. Chociaż rekord przetrwał tylko jeden dzień (następnego dnia Espen Bredesen skoczył sześć metrów dalej), oficjalnie zapisał się w historii jako pierwszy lot narciarski poza magiczną i "nieludzką" granicę - tak samo, jak prawie 60 lat wcześniej szaleństwem było lądowanie poza setny metr. Dzisiaj do kolejnej granicy pozostało jeszcze wiele metrów lotu w powietrzu oraz nowa myśl architektoniczna. Być może za kilkanaście lat dzisiejsze loty, już arcydługie, będą "pestką" w wykonaniu najlepszych zawodników na świecie. Aleksandra Bazułka