Skoki narciarskie w Czechach przechodzą kryzys nie tylko w kontekście wyników sportowych. Od dawna smutek powodują upadające obiekty w Harrachovie. Chodzi przede wszystkim o skocznię w Harrachovie, na której dawniej rozgrywano zawody najwyższej rangi. Jak się okazuje, w niedaleko położnym od polskiej granicy Harrachovie jednak coś drgnęło. Zeszłej zimy wskrzeszono skocznie K-40 i K-70, a niedawno otwarto po przerwie skocznię K-90, z której natychmiast skorzystali młodzi sportowcy. "Cieszy mnie to. Chcieliśmy odnowić skocznię i pozwolić skoczkom trenować. Kręcą się tu wszyscy. Przyjeżdżają reprezentacje dziewcząt i chłopców, juniorzy i kombinatorzy. To ratunek, dzięki któremu sport może odbić się od dna" - powiedział na czeskiego portalu sport.aktualne.cz Josef Slavik. Dzięki działaniom Slavika i lokalnego klubu narciarskiego, a także dzięki zbiórce publicznej, zebrano ponad 600 tysięcy koron. To za nie po niemalże trzech latach ruszyła odbudowa skoczni. "Kiedy patrzymy na wyniki, mamy odpowiedź. Bez wysokiej jakości szkolenia po prostu nie ma wyników. Skocznie typu K-90 są kluczowe, mają dobry profil i mogą na nich skakać zarówno chłopcy w wieku 12 lat, jak i reprezentacja" - wyjaśnił istotę odbudowy obiektu Slavik. Bliskość skoczni robi dużą różnicę w procesie treningowym najmłodszych zawodników. Dzieci i młodzież trenujący skoki do tej pory musieli pokonywać długą drogę do Szczyrku lub Klingenthal. W Polsce skoki i ich zaplecze rozwijają się jednak stopniowo przez wiele lat. "Wszystko zaczął Adam Małysz, który początkowo podróżował po świecie właściwie samotnie. Udało się jednak zwiększyć popularność skoków narciarskich, dzieci zaczęły skakać, zbudowano skocznie i skoki stały się sportem narodowym. Dzisiaj pod tym względem Polacy są supermocarstwem" - dodał na koniec Czech, który nadmienił, że szkoda u nich nieobecności Michała Doleżala. AB Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie.Sprawdź!